Na Księżyc leć!

Lanzarote. Wyspa położona na Oceanie Atlantyckim, ok. 125 km od Maroka.
Stanęła na drodze Baby całkiem przypadkiem. Koniec października, depresyjna jesień, i ta niezaprzeczalna niczym świadomość, że przed Polakami jeszcze minimum 5 miechów szarej prozy życia. Baba odpala internet i desperacko gugluje, gdzie o tej porze roku jeszcze świeci słońce i gdzie jednocześnie nie trzeba tracić doby na lot w jedną stronę (przypominam: październik = dni urlopowych już jak na lekarstwo). Ogarnięcie korzystnej ceny lotu czarterowego ostatecznie decyduje o wyborze destynacji. Tak, to będzie Lanzarote.

O wyspie wiem bardzo niewiele. Nie mam też już czasu się doedukować w temacie. Ale to nic. Rządzi mną przecież tylko pragnienie choć częściowego zachomikowania zbawiennej witaminy D.

Na miejscu ‚randka w ciemno’ okazuje się być strzałem w dziesiątkę. 

 


Nazywana Wyspą Wulkanów.

Nic bardziej trafnego. Jej powierzchnia utworzona jest w większości przez lawę wulkaniczną. Nie licząc charakterystycznych dla wyspy kaktusów – roślinności niewiele. Białe surowe fasady, skrojonych w kwadraty domków mieszkalnych, okalanych przez górski krajobraz. Ten, kto w tym punkcie zacznie snuć podejrzenia, że uciekanie od depresyjnej polskiej jesieni w miejsce, którego pejzaż raczej dołuje niż wznosi, winien natychmiastowo zmodyfikować myślenie. Primo – przenosisz się w zupełnie inną rzeczywistość. Secundo – na Lanzarote przez cały rok świeci słońce. Do you have any more questions?


PODSZEPTY BABY
czyli co możesz ogarnąć, będąc na Lanzarote.

Park Narodowy Timanfaya

Nazywany też Górami Ognia. Atrakcję wymieniam jako pierwszą, ponieważ – przynajmniej oficjalnie – stanowi gwóźdź programu wyspy. Poniekąd słusznie, gdyż krajobrazy, z jakimi się tu zetkniesz, z całą pewnością zrobią na Tobie wrażenie. O ile cała wyspa będzie Ci się kojarzyć ze scenerią filmów science-fiction, o tyle w Timanfaya poczujesz to najmocniej. To jak przeniesienie Ciebie do innej rzeczywistości. Księżycowej, mrocznej i przejmującej.

 

Wybrzeże Los Hervideros

Miejsce, w którym będziesz świadkiem spektakularnego popisu natury. Historia zaczęła się od wybuchu wulkanu Montaña Rajada, w pierwszej połowie XVIII wieku. Wylewająca się do wody lawa spotkała się z ostrą kontrą ze strony oceanu, skutkującą prawdziwą walką dwóch żywiołów. Efekt tego pojedynku możesz obserwować na własne oczy: wyżłobione przez fale szczeliny, jamy oraz różnokształtne tunele, przemówią Ci do wyobraźni. Dodatkowo woda nadal nie daje za wygraną, zupełnie jakby chciała wyprzedzić ponowny atak wroga. Fale wciąż szaleńczo uderzają o zastygłą lawę, tworząc pokłady charakterystycznej dla tego miejsca piany. Nierzadko też unoszą się ponad powierzchnię materiału skalnego.

 

Mirador del Rio

Punkt widokowy, z którego cykasz zdjęcia, idealnie nadające się potem na pulpit Twojego peceta. Bo wiadomo – z poziomu drona świat zawsze wygląda ciekawiej. I bo ten lazur oceanu jeszcze! Z tego miejsca będziesz też widzieć trzy małe wysepki, z których największą jest La Graciosa. Z łatwością obejmiesz ją wzrokiem, gdyż jej powierzchnia liczy sobie zaledwie 30 metrów kwadratowych. Składa się z dwóch miejscowości i zamieszkuje ją raptem ok. 650 osób. Zamiast ulicy – udeptany piach. Mało samochodów, jeszcze mniej sklepów, dużo sieci rybackich i świętego spokoju. Eden. Można doń dopłynąć stateczkiem, na co – ubolewam – zabrakło nam czasu. Pozostało mi tylko wrzucić w ocean monetę – w przyszłości bankowo odepnę szelki na tym minimalistycznym skrawku ziemi.

 

Jardin de Cactus

Duży i okazały ogród z ok. 140 gatunkami kaktusa. Podobno. Nie byłam. Jak ktoś lubi – pewnie warto. Ja nie jestem jakoś szczególnie ‚kwiatkowa’, ponadto krajobraz Lanzarote jest już na tyle upstrzony kaktusami (w kontekście pozytywnym – żeby nie było), że nie czułam potrzeby wydawania na ten cel dodatkowych pieniędzy.

 

Puerto del Carmen

Bo wszyscy tam ciągną. I owszem, plaże może dość ładne, ale zaludnione. Leżaki, ludzie, hotele, ludzie, wata cukrowa, ludzie, sklepy z pamiątkami i ponownie ludzie. Istnieje wysokie ryzyko, że zatracisz tu magiczny charakter wyspy.

 

W tym punkcie warto wspomnieć o postaci Cesara Manrique – hiszpańskiego malarza, rzeźbiarza i architekta, którego śmiało nazwałabym pewnego rodzaju ‚prezydentem’ Lanzarote. To właśnie on, przed wieloma laty, wprowadził zakaz budowania na wyspie hotelowych molochów. Również za jego zasługą Kanaryjczycy mieli szlaban na malowanie elewacji swych domków w dowolnych kolorach. Jedyną dozwoloną barwą miał być kolor biały a budowle miały być prostej, estetycznej, konstrukcji. Wykluczając nieliczne wyjątki – ogólna tendencja została utrzymana. Na te wyjątki napotkasz właśnie w Puerto del Carmen, gdzie postawiono kilka niemałych hoteli. Mi osobiście chciało się stamtąd jak najszybciej zwiewać. Za bardzo waliło komerchą.

El Golfo

…czyli ostatni będą pierwszymi! El Golfo lokuje się w moich wspomnieniach jako jedno z najpiękniejszych miejsc, widzianych przeze mnie w życiu. Wulkaniczny krajobraz, czarna plaża i w tym wszystkim kosmiczne zielone jezioro. To właśnie tutaj kręcono Przerwane objęcia Almodóvara. I dokładnie tutaj absolutnie zaparło mi dech w piersiach. Bjutiful! Bjutiful plejs, Maj Frend!

Dorzucić do tego Cueva de los Verdes, stanowiącą labirynty powulkanicznych grot i tuneli, czy dom Cesara Manrique, ulokowany w korycie wyschniętego potoku Taro de Tahiche – i już masz co robić przez tydzień. W tym miejscu ostrzegam – przemieszczając się po Lanzarote właściwie co chwilę napotykać będziesz na urokliwe widoczki, niewymienione nigdzie jako must see wyspy. Co za tym idzie: wspomniane 7 dni może się ostatecznie okazać czasem jednak przykrótkim.

Jeżeli przy którymkolwiek z punktów poczułeś, że po-prostu-musisz-tam-być!, nie odchodź od Baby na długo. W kolejnym wpisie podpowie Ci bowiem, jak uskutecznić kanaryjski lans, całkiem śmiesznym kosztem.

4 thoughts on “Na Księżyc leć!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *