Maroko jedzenie

Kaloryczna trzynastka – czyli czym się posilać w Maroku

Słyszysz MAROKO i widzisz bazary, pachnące całą gamą przypraw i orientalnych owoców? Marokańska kuchnia to główny czynnik, prowokujący Cię do uskutecznienia wakacji w tym kraju? Słusznie. Każdy powód jest dobry, by przekonać się, że Maroko ma znacznie więcej do zaoferowania niż tylko uliczna wyżerka. Ale że trzeba jej zasmakować, to bezsprzeczne. 


PODSZEPTY BABY

czyli czym warto uraczyć żołądek w Maroku?

Będę, jak zwykle, szczera. Nie wszystko z wymienionych poniżej jest moim must eat, jednakże świadomość, że nie każdy ma babskie kubki smakowe, nie pozwala mi pewnych kulinarnych pozycji pominąć. Zacznę jednak od czegoś bezdyskusyjnie obowiązkowego…


#1. Tadżin

Moje pierwsze, kulinarne, skojarzenie z Marokiem. Potrawa serwowana w glinianym naczyniu – tym samym, w którym wcześniej ją gotowano. Ale to tylko jeden z uroków tadżinu. Kolejnym jest to, z czego mogą Ci go przyrządzić. A tu do wyboru-do koloru. Wołowina, baranina, drób, jagnięcina – dla tych złych ludzi, którzy jedzą mięso. Z dodatkiem ryżu, ziemniaków, warzyw, owoców i aromatycznych przypraw. Wegetarianie też znajdą coś dla siebie. OK, może się więcej nachodzą (krążą opinie, że bezmięsne żarcie to dla Marokańczyków wciąż jednak jakaś herezja), ale nie na tyle, by zejść z głodu przed otrzymaniem tadżinu na bazie wyłącznie warzywnej. Generalnie tadżin dają na każdym kroku.
Przypuszczam, że po dłuższym okresie przebywania w tym kraju, mógłby się trochę sprzykrzyć, ale jeśli wybywasz do Maroka na krótkie wakacje to… będziesz Pan zadowolony. 


Tadżin w fazie przygotowywania.
Tadżin w fazie przygotowywania
Tadżin.
I w fazie przedkonsumpcyjnej.

#2. Harira

Klasyczna marokańska zupa. Na bazie soczewicy, ciecierzycy i pomidorów. Po raz pierwszy (i ostatni) smakowana przeze mnie w górskim schronisku, gdzie zapodano ją na kolację. Wyglądała co najmniej bezpłciowo i tak też… smakowała. Ale nadmieniam, bo krążące o niej legendy z niczego się chyba nie biorą. Harira występuje w wersji zarówno mięsnej, jak i bezmięsnej (proś wówczas o marakszijja).


#3. Omlet

Marokański omlet to dla mnie pewnego rodzaju majstersztyk. Podawany zazwyczaj na patelni, czasami w tadżinach, zawsze z dodatkiem chlebka, służącym za sztućce. Pomidory, oliwki, cebula… – nigdy nie wiesz, co dany kucharz zechce wrzucić do jaja. Omlecik ocieka niekiedy tłuszczem, ale… o-maj-god-to-naprawdę-dobrze-smakuje!


Marokański omlet.

Marokański omlecik. Tadżin stajl.

#4. Kuskus

Uważany za jedną ze sztandarowych marokańskich potraw, tymczasem… nigdzie nie udało mi się go skonsumować. Być może wynika to z tego, że omijałam turystyczne enklawy, ale – jak boni dydy – gdziekolwiek nie spytałam o kuskus – napotykałam na ścianę. Szkoda, bo kuskus lubię. A ten marokański, w wyniku wyjątkowo precyzyjnego przygotowania, smakuje podobno wybornie.


#5. Szaszłyki

Z francuskiego: brochettes i tak też je możesz sobie w knajpach zamawiać. Podawane zazwyczaj z ryżem i warzywami. Nie jestem fanką szaszłyków, ale tego marokańskiego wciągnęłam z niekłamaną radochą.


Marokańskie szaszłyki.


#6. Chlebek

Z marokańskiego: khobz, z beduińskiego: milla. Absolutna podstawa marokańskiej kuchni. Dodawany do tadżinów, omletów i innych ryżo-warzywnych miszmaszów. Marokańska buła stała się dla mnie wyznacznikiem udanego posiłku. W przypadkach, gdy – ze znanych tylko lokalsom przyczyn – do potrawy mi jej nie załączali, wcielałam się w postać zmanierowanego i znającego się na wszystkim klienta, żądając chlebka mi do żarła dodania! Marzyło mi się przewieźć do Polski z pół tony tego smakołyku, ale – jak się okazało – milla bardzo szybko wysycha, więc nic, tylko wracać do Maroka naszprycować się tym specjałem do syta.


Maroko, jedzenie uliczne.
W szanujących się jadłodajniach podadzą nawet wodę za darmo. Piłbyś?

#7. Falafel

Arabskie mielone. Tyle, że bez mięsa. No jak to? Mielone bez mięsa? Marokańczyk udowadnia, że można. Do uformowania zgrabnego kotlecika wystarczy ciecierzyca, cebula i czosnek. Robotę robi cała gama przypraw, załączająca człowiekowi amnezję w przedmiocie przekonań: obiad bez mięsa to nie obiad!



#8. Uliczne buły

Jedna z najlepszych rzeczy, jaką jadłam w Maroku. W niemałej mierze dlatego, że uwielbiam uliczne żarcie. Takie wiesz, z budy, robione na Twoich oczach i pozornie brudnymi łapskami.
Farsz buły składa się z mielonego mięsa, cebuli, pomidorów, jajek i czego tam sobie jeszcze zażyczysz. Przydrożne garkuchnie mają zwykle wystawkę surowych produktów, które – po wskazaniu paluszkiem – posłusznie lądują na rozgrzanym blacie.


Uliczne garkuchnie. Maroko.

Marokańskie buły.
Mniaaami!

#9. Morskie specjały

Uświadczysz ich przede wszystkim w miejscowościach nadmorskich. Niebo w gębie dla fanatyków ryb i owoców morza. W Agadirze zapuściliśmy się wgłąb miasta, gdzie – w spartańskich warunkach, ale i za śmieszne pieniądze – skonsumowaliśmy taki rybny mix, że długo będę pamiętać. Bynajmniej nie dlatego, że potem mnie pogoniło.


Marokańskie rybki.
O to to! <3

Jedzenie w Maroku.

Jedzenie w Maroku.
Krewety. Tak, wiem. Ten pan po lewej odbiera apetyt.

#10. Naleśniki

Baghrir Msemen. Oba przygotowywane na bazie semoliny. Msemen to naleśnik „na twardo”. Marokańczycy traktują go więc bardziej w kategoriach przekąski niż samodzielnego dania. Baghrir to już z kolei typowy placek. Często podawany z miodem, stanowiącym pewnego rodzaju kulinarną ikonę kraju. Tak. Nie przywieźć słoika miodu z Maroka to jak pójść do pubu i siedzieć przy szklance wody.


#11. Przyprawy

Maroko słynie z mnogości targów, na których nabyć można rozmaite przyprawy i zioła. To wszystko prawda, ALE (!) jeżeli miałabym pokusić się o drobną kąśliwość, powiedziałabym, że to raczej stereotypowy chwyt turystyczny. Ewentualnie że naród jest bardzo oszczędny w przypraw tych dodawaniu, bo nie podpisuję się pod stwierdzeniem, że marokańskie żarło jest jakoś wybitnie aromatyczne. Być może dlatego, że swego czasu zakochałam się w tajskim żarciu, które – no sorry – bije marokańską kuchnię na głowę. Zażerając się najzwyklejszym tajskim pad thaiem czułam o stokroć większy bukiet przypraw niż to miało miejsce w przypadku najzwyklejszego tadżinu. Lubię, jak pali, czego po kurkumie czy cynamonie ciężko się spodziewać.


#12. Sok pomarańczowy

Wyciskany tuż przed podaniem. To chyba najlepsza rekomendacja?
Zdarzają się miejsca, w których możesz poprosić o wymieszanie smaków – dodanie do pomarańczy banana czy innego owocu. The taste that rocks my face!


A jak smakuje w górach!

#13. Herbata

Zachwyciłam się od pierwszego chlupnięcia. Nie dość, że rytuał przyrządzania herbaty to już majstersztyk sam w sobie (osobiście prezentuję to na tym video) to jej smak to czysta poezja. Niby nic – herbata zielona z dodatkiem świeżej mięty i dużej ilości cukru – a cieszy tak, że nie potrzebujesz już alkoholu. Pewnie dlatego nazywana jest przez lokalsów berber whisky. I żeby było jasne, tak przy okazji -> to wcale nie tak, że Marokańczycy zostali zmuszeni do zastąpienia alkoholu czymś smacznym. Wbrew powszechnie krążącym opiniom – w Maroku nie ma problemu z kupnem napojów wyskokowych. OK, ja monopolowego nie widziałam żadnego, ale i też się za nim nie rozglądałam. Spotkani w podróży ludzie – zarówno turyści, jak i ci lokalni – zgodnie stwierdzali, że alkohol się kupuje i pije. Jeden z lokalsów bardzo nam to zresztą ładnie wyjaśnił. Otóż Koran nie definiuje pojęcia alkohol. Marokańczycy przyjęli zatem zasadę interpretacji dowolnej i piją w zgodzie z własnym sumieniem.

No, ale miało być o herbacie przecież. NAJLEPSZA WHISKY, JAKĄ PIŁAM W ŻYCIU! 


Marokańska herbata miętowa.

Marokańska herbata miętowa.


A Twój żołądek za co był Ci najbardziej wdzięczny w Maroku? 🙂


 

7 thoughts on “Kaloryczna trzynastka – czyli czym się posilać w Maroku

  1. Patrząc na te zdjęcia pochłonęłabym wszystko! 😀 Nie potrafię się doczekać wyjazdu do Maroka, mam nadzieję, że uda się to marzenie spełnić jeszcze w tym roku 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *