Pustynia Erg Chebbi Maroko

Noc na pustyni – robisz to dobrze!

Historia ma swój początek w Gdańsku, gdzie sporządzałam plan podróży po Maroku. Wyczytawszy, że jednym z marokańskich must see jest noc na pustyni i zlustrowawszy, o jaką pustynię w całej sprawie chodzi – zgrzałam się na to przedsięwzięcie okrutnie. Temat samej pustyni nie był mi do końca obcy. Podczas wakacji w egipskiej Hurghadzie jeździłam quadem po ichniejszym piachu, co zresztą nie zrobiło na mnie za specjalnego wrażenia. Grafika Google, prezentująca piach marokański, wytłumaczyła mi, dlaczego.


Miejsc, z których możesz uderzyć na podbój Sahary, jest w Maroku naprawdę niemało. Bazami wypadowymi są m.in.:

  • M’hamid (Amhamid al Ghizlan)
  • Warzazat (Ouarzazate)
  • Errachidia (Ar-Raszidijja)
  • Zagora (Zaghura)
  • Merzouga

Na upartego wycieczki wykupisz też z Agadiru czy Marrakeszu.

Nie kwestionuję żadnego z powyższych. Nie byłam, więc nie oceniam wartości tamtejszych piasków. Wiem tyle, ile widziałam na zdjęciach oraz podczas przemierzania marokańskich przestrzeni. Zdarzało się nam mijać zorganizowane wycieczki, które – pośrodku niczego – udawały jakiś pustynny trip i, co tu dużo, śmierdziały zwyczajnym kiczem.


Erg Chebbi

Jeszcze w tym Gdańsku nakręciłam się na pustynię Ergi Chebbi, leżącą 65 km od miejscowości Erfoud a jeszcze bliżej miescowości Ar-Risani. No wyglądała mi po prostu najpiękniej. W Maroku zaczęłam jednak nabierać wątpliwości, czy uda mi się na tę wyśnioną pustynię dotrzeć. Jazda po tym kraju zajmuje bowiem więcej czasu niż by można przypuszczać. Górzyste tereny wymusiły na Marokańczykach poprowadzenie miliona pięciuset serpentyn, na których nie da się wyciągnąć oczekiwanej prędkości. Nierzadko zatem pokonywanie 250 km zajmowało nam cały dzień. No słabo. Z uwagi na ograniczenia czasowe, dotarcie do Erg Chebbi, leżącej już tylko 20 km od Algierii, coraz bardziej jawiło się więc w kategoriach rozkapryszonego szaleństwa.


Rozkapryszona Baba

Najpierw na naszej drodze stanął Khalid, próbujący opchnąć nam pustynny trip za 400 DH od głowy. Jego pustynia miała mieścić się gdzieś nieopodal miejscowości Skoura, ale wraz z pierwszym obejrzanym z tego miejsca zdjęciem, straciłam zainteresowanie tematem. Potem pojawił się Ibrahim, proponujący rzecz podobną – z tą różnicą, że wyceniał ją już 50 DH taniej. Od obu panów wzięłam numer telefonu – tak w razie, gdybym jednak musiała odpuścić swoje skrupulatne spełnianie marzeń.

Nie musiałam.

Upajając się pięknem Doliny Dades wpadliśmy bowiem na grupkę Polaków, którzy okazali się być stałymi bywalcami Maroka. Byli tam ze swoim marokańskim ziomalem, Muhammadem, który – po starej, polskiej, znajomości – wydzwonił nam jakichś ludzi z Erg Chebbi, gwarantując niezapomnianą zabawę za 250 DH/os. Naszym zadaniem było tylko mieć kasę i dojechać do Erfoud, skąd miał nas odebrać szef całego przedsięwzięcia.


Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się nie spóźnili

Do Erfoud docieramy o 21:00. Gdy dzwonię do bossa okazuje się, że jest już na pustyni, jednakże don’t worry, wyśle po nas człowieka, niech no się tylko baba ustawi w jakimś charakterystycznym miejscu. Wysłannik bossa podjeżdża skuterkiem już po 4 minutach. Instruuje: najpierw odprowadzamy skuterek a potem wsiada z nami do auta i ciśniemy ku nowej przygodzie. Tak też się dzieje. A gdy już tak sobie jedziemy, każe mi się zatrzymać, bo musi skoczyć po fajki. Biegiem wpada do małego sklepiku, jeszcze szybciej z niego wychodzi. Akcja tak szybka, że nie ma opcji, iż doszło do sfinalizowania nikotynowej transakcji. Wykorzystując ten fakt, jak i karolowy lęk przed ekstremalnymi islamistami, zaczynam mojego współtowarzysza podróży podkręcać:

– Ej, no zobacz, coś mu to szybko poszło. On był tam odebrać broń.

Początkowo ciśniemy jezdnią wręcz idealną. Potem jednak koleś każe mi skręcić w coś, co ciężko precyzyjnie określić. Choćby z uwagi na fakt, że na dworze panują egipskie ciemności. Widzę tylko fantazyjnie ubitą i bardzo szeroką drogę. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy już na pustyni. Koleś pyta, czy nie mądrzej będzie oddać mu teraz kierownicę, więc beztrosko wręczam mu kluczyki do auta. Karol rejestruje całą akcję swoim Samsungiem.

– Broń odebrana, samochód przejęty, jasne, nakręcaj to swoje ostatnie w życiu video…


Hotel na piasku

Na miejscu witają nas nad wyraz serdecznie. Pierwszą noc spędzimy w hotelu, leżącym na brzegach pustyni. Nadal ciemności egipskie, więc usytuowanie przybytku nie robi na nas żadnego wrażenia. Za cenę 150 DH mamy solidny posiłek, kimę w eleganckiej kasbie i śniadanie w formie bufetu szwedzkiego. Krzywdy nie ma.

W gratisie zapraszają na konsumpcję herbaty przy recepcyjnym barze. I w towarzystwie panów, do których w normalnych okolicznościach odważyłabym się co najwyżej uśmiechnąć. Beduni. Odziani w sięgające za kolana dżelaby, w turbanach na głowie i z obowiązkową fajką w zębach. Rozmowa zmierza w kierunku filozofii egzystencjonalnej. Dywagacje o życiu, rzeczywistych potrzebach i całej istocie jestestwa. Herbata się leje, fajki się palą, czego chcieć więcej?

Ano spać.


O poranku odkrywamy, gdzie tak właściwie jesteśmy.


Erg Chebbi.
Widok z dachu naszej rezydencji
Erg Chebbi.
j.w.

Może to jeszcze nie głęboka pustynia a już tak łeb urywa, że strach pomyśleć, co będzie dalej. Idziemy na dach, skąd – okiem drona – próbujemy ogarnąć całe zjawisko. Dołącza do nas jeden z poznanych wczoraj, turbanowych, facetów. Pan Abdul. Coś tam niby z nami rozmawia, ale tak naprawdę to rozmawia ze mną. Niewerbalnie. Po każdym zdaniu posyła mi czarne, przeciągłe, spojrzenie. Choćby to zdanie miało brzmieć tylko: Nie umyłem dziś zębów, nadaje mu rangi takiej dwuznaczności, że zaczynam czuć się onieśmielona. W ramach izolacyjnego sygnału chowam się za okularami przeciwsłonecznymi. Na szczęście wszystkich skrępowanych dziewic wybija 16:00 i wołają na dosiadanie wielbłądów. Ruszamy. Hotel znika za horyzontem i odtąd mam przed sobą już tylko

PIACH

Piękny, gładki, końca nie widać. Zaczynają mi się przewijać przez głowę te wszystkie straszne historie, zasłyszane w dzieciństwie. Historie o ludziach, którzy – w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach – znaleźli się na pustyni i zlani potem, bez mililitra wody na podorędziu, próbują zmierzyć się z siłą, którą niewielu udaje się pokonać. Po drodze fatamorgany i bezcelowe wołanie o pomoc. Na końcu śmierć z wycieńczenia. Opcjonalnie, w porę nadlatujący helikopter. W zależności od tego, czy historia miała być zwykłą obyczajówką czy może dramatem. Niezależnie od tego, czy patrzysz na pustynię przez pryzmat tego przerażonego dziecka czy już z poziomu tzw. człowieka doświadczonego – nie ulega wątpliwości, że budzi w Tobie niewymowny respekt. W pełni zasłużony zresztą.


Pustynia - Maroko

Pustynia - Maroko.

Pustynia - Maroko.


Matka Sahara

Zaczynam rozumieć Abdula, który nazywa Saharę swoją matką i (niczym noworodek, któremu źle w rękach położnej) pragnę jak najszybciej poczuć jej ciepło. Moją położną jest wielbłąd, więc proszę młodego Beduina o zatrzymanie zwierzaka i pospiesznie zeskakuję na piach. Odtąd idę za karawaną, zziajana bardziej niż podczas początkowego podejścia pod Toubkal, ale dopiero ten trud robi mi wewnętrzną wygraną.


Beduin. Pustynia w Maroko.


Dotarcie do oazy zbiega się z zachodem słońca, spektakularnie oświetlającego okazałe wydmy. Na jednej z nich leży sobie Beduin. Robię zdjęcia. Wtedy jeszcze nie wiem, że gdy podejdę bliżej, rozpoznam w facecie Abdula. Skąd on się tutaj, do diabła, wziął?


Pustynia Erg Chebbi. Maroko.

Erg Chebbi.
Nasza oaza z zewnątrz
Erg Chebbi.
Od wewnątrz
I jeszcze bardziej od wewnątrz

Pustynia i ja

Do kolacji jeszcze trochę czasu, więc idę przed siebie. Marzy mi się robienie orzełków na piasku. Tak gdzieś za ósmą wydmą. W samotni. Jako, że saharyjski trekking po raz kolejny okazuje się być sportem ekstremalnym, zatrzymuję się wcześniej niż planowałam. To nic. Też jest bosko. Nie widzę nikogo. Oni nie widzą mnie.

Skąpana w niezmąconej ciszy. I w złotym, gładkim, piasku.

I nagle idzie.

No, karrrrwa, idzie Abdul! Nie bardzo mam jak uciekać, więc przybierając pozycję siedzącą (nie chcę by chłop pomyślał, że tak se tu czekam na niego na wznak), niemrawo witam mąciciela spokoju. Ten z marszu częstuje fajką i pyta, czy lubię wino.

– No lubię – odpowiadam bardziej w ramach ciekawości, co z takiej odpowiedzi wyniknie niż dlatego, że jestem jakąś wielką winiaczką.
– Świetnie. To zaczekaj tu chwilę – komunikuje co najmniej, jak byśmy byli w centrum Bangkoku, gdzie za każdym rogiem czeka kolejna atrakcja.

Wraca z butelką wina, kieliszkami i świeczką, którą wbija w piasek. Ożesz…, to sobie chłop wieczór rozplanował – myślę i odsuwam się delikatnie do tyłu, tak na wszelki. Pijemy. Gadamy. Pijemy. Jakkolwiek do końca rozluźniona nie jestem, tak przestaję żałować, że facet się dosiadł. W najśmielszych snach nie marzyłam przecież o raczeniu się winem na środku Sahary, rozświetlonej blaskiem skromnej świeczki i miliona nieskromnych gwiazd. Do tego Beduin, którego zachrypnięty głos dodaje chwili takiej enigmatyczności, że nic tylko zatrzymać ten moment na dłużej.


Noc na pustyni. Maroko.


Zapala mi się lampka kontrolna, gdy chłop zaczyna wkręcać, iż od pierwszego spojrzenia wiedział, że jesteśmy do siebie cholernie podobni. Że jestem rasową nomadką, z tej samej gliny co on, i w ogóle czego to ja się o sobie przez tych kilka chwil nie dowiedziałam! Oddycham z ulgą, gdy dobiegają nas krzyki. To Karol mnie szuka. Po chwili tworzy już z nami kółko i odtąd zaczyna się dla mnie jeden z najbardziej magicznych wieczorów w życiu. Bo ciemna noc na Saharze. Bo wino. Bo ten ściszony i zachrypnięty głos. I bo ta świeczka jeszcze.


Noc na pustyni. Maroko.


Abdul wyznaje, że też kocha podróże. Tyle, że zwykł przemieszczać się innymi środkami transportu. Zalicza je na wielbłądzim grzbiecie, przemierzając w ten sposób bezkresne piaski pustyni.

Czy wiesz, że?

Dowiadujemy się rzeczy, o których internet mówi trochę inaczej, ale nie o to przecież w ziomaleniu się z lokalsami chodzi, by każde wypowiedziane przez nich słowo kasować pseudo faktami z wikipedii. I tak:

  • Erg Chebbi ma 45 km długości i 9 km szerokości. Jej najbardziej okazałe wydmy sięgają 150-200 metrów wysokości.
  • 360 mln lat temu pustynia występowała w formie całkowicie odmiennej. Jej piaski mieszały się z wodą Oceanu Atlantyckiego i gdyby nie nagły armagedon spędzalibyśmy właśnie wieczór nad morzem a nie w tej bezkresnej piaskowej scenerii. Ale widocznie insha allah*, co Abdul podkreśla tak często, że zdaje się akceptować każdy stan rzeczy – byleby tylko ostatecznie trafić w objęcia Allaha.
  • Pustynni wędrowcy nie potrzebują pieniędzy. Przemierzając drogę prowadzą handel wymienny z mieszkańcami pustynnych oaz. W obiegu jest mięso, zboże a nawet i kawa. Wieczorami zostawiają na rozżarzonym ogniu ciasto, z którego o poranku jest już gotowy typowy marokański chlebek (po beduińsku milla, innymi słowy sand bread). Śniadanie popijają marokańską herbatą, ugotowaną na piasku pustyni. Kubki z berber whiskyunoszą ku górze i salutują: saha!*
  • Sahara w języku arabskim oznacza nic innego jak pustynia.
  • Ludzie powinni być jak czekolada na słońcu. Ups, tego nie przeczytasz na wiki. Tego uczy już tylko Mędrzec Abdul.

* insha allah – wola Boga
berber whisky – marokańska herbata
saha! – na zdrowie!


Nasz nowy przyjaciel mocno koncentruje się na postaci Karola, za wszelką cenę starając się nakierować go na ścieżkę człowieka szczęśliwego. Nie zapomina jednak przy tym o swoim rozplanowanym wieczorze, bo często podkreśla, że winien te nauki czerpać od Abdula i Baby. Od nas jako całości, zespolonej butelką wina. Ciężko jest się jednak nie zgadzać z sentencjami, rzucanymi przez naszego filozofa. Carpe diem i czekolada na słońcu, symbolizująca elastyczność i pozbycie się lęku przed poddawaniem się nowym – wszystko brzmi tak, że dobrze, iż się ten Karol pojawił. Gdyby nie on – gotowa bym była Abdulowi przysięgać, że już na zawsze z nim na tej pustyni zostanę.


A pod osłoną nocy…

Potem przychodzi czas na posiłek. Tradycyjnie tadżin i koty, żebrzące o kawałek mięsiwa. Następnie ognisko i berberyjskie śpiewy, których rytm wyznaczają różnorakiej wielkości bębny. Jeden z nich trafia w moje ręce i mimo, iż babskie bębnienie to jakiś żart w zestawieniu z poczynaniami Berberów – czuję się, jak członek wspólnoty, do której zdecydowanie mi bliżej niż do europejskiego pitu-pitu.



Towarzysząca nam czwórka turystów zawija się do namiotów już o 22:00. Nie będziemy za nimi płakać. Im kameralniej – tym lepiej. Muzyka cichnie, siadamy nad ogniem. Z godziny na godzinę coraz bardziej zawężamy kółko, chroniąc się przed nocnym chłodem pustyni. To nic, że trochę zimno. Wszak jest Matka Sahara, berber whisky, rozgwieżdżone niebo i mentor Abdul, wciąż podkręcający klimat swoim zachrypniętym głosem. Przemawia już tylko w języku arabskim. Nie rozumiemy słowa, ale charyzma zdarzenia powoduje, że wcale nam to nie wadzi. Ba, gdyby nawijał po angielsku – to już nie byłoby to. Siedzimy jak w transie do 3 nad ranem. I wcale nam nie żal, że zasypiamy przez to na pustynny wschód słońca.


Celowo pomijam w tej opowieści moment, w którym Abdul – wykorzystując moje oddalenie się do WC – dobija i stara się mnie całować. Jakoś tak, mimo wszystko, chcę go zapamiętać w kategoriach człowieka wzniosłego. 



Wskazówki:

  1. Żeby dostać się do pustyni Erg Chebbi należy kierować się na Merzouga. Kolejnym punktem jest Rissani, a jeszcze kolejnym Erfoud. Po drodze koniecznie zatrzymuj się na robienie zdjęć. Po pierwsze – gwarantuję, że będziesz mieć co fotografować. Po drugie – każdy taki stop zwiększa prawdopodobieństwo podbicia do Ciebie marokańskiego człowieka, który zaproponuje pustynny trip za stawki znacznie odbiegające od tego, co sprzedaje internet. Mi szczęka opada, gdy czytam, że ludzie płacą po 40 euro za noc, podczas gdy mogą zapłacić połowę. Zwłaszcza poza sezonem.
  2. Jeżeli zaliczasz się do rasowych zmarźlaków – weź ze sobą śpiwór. Wprawdzie namioty uzbrojone są w ciepłe koce, ale różnica temperatur pomiędzy nocą a dniem jest na Saharze kwestią dosyć bolesną, więc ciepły pled może nie starczyć.
  3. Przygotuj się na to, że w oazie może nie być wody. No chyba, że zapłacisz rzeczone 40 euro. Za takie pieniądze będziesz mieć nawet natrysk.

Słowniczek:

Beduini – ludzie pustyni. Koczowniczy lud krajów arabskich, Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Hodowcy wielbłądów i wędrowcy, poszukujący pastwisk dla swoich owiec i kóz. Szacuje się, że aktualnie prawdziwych, wędrujących, Beduinów jest może 2%. Reszta zajęła się obsługą ruchu turystycznego, co jednak nie zaprzecza ich miłości do Matki Sahary. Zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z człowiekiem tak wiekowym, jak Abdul. W ciepłe dni ubrani w dżelaby  i z turbanem na głowie, budzą w przybyszach z Europy (czyt.: w Babie) uczucie totalnie odmiennej kultury, z którą jednak bardzo chciałoby się zbratać.

Berberowie – rdzenna ludność Sahary i Afryki Północnej. Lud nomadów, nazywających siebie Imazighen, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Ludzie wolni bądź Ludzie szlachetnego pochodzenia. Ciekawostką jest fakt, że Berberowie wykształtowali swój własny język. W większości jest on tylko językiem mówionym, ale marokańskie władze ogłosiły go niedawno jednym z trzech (obok francuskiego i marokańskiego) języków urzędowych kraju.


Przydało się? Znasz kogoś, komu może się przydać? Podaj mu ten tekst. Będzie mi bardzo miło.
A kolejne odcinki babskich przygód z podróży zapowiadam TU. Zapraszam! 🙂 

19 thoughts on “Noc na pustyni – robisz to dobrze!

  1. Piękna opowieść 🙂 polecam każdemu na wieczory, kiedy z kubkiem herbaty leżymy przed kominkiem i nie mamy zbyt wiele możliwości by udać się dalej. Każdy etap podróży jest przez Ciebie opisany tak jakbyśmy były tam razem. Pięknie. A co do pocałunków, nie ma lekko. Dobrze, że ten moment zostawiłaś na koniec, nie zabrał magii opowieści. Pozdrowienia 🙂

  2. Kocham pustynie. <3 Uważam, że wbrew pozorom są bardzo różnorodne. I są nie tylko piękne, ale mają w sobie magię, którą Wam udało się spotęgować. Przyznam, że ja zastanawiałam się, ale ostatecznie nie zdecydowałam się na spanie na pustyni. Teraz żałuję, że odpuściłam. Może jeszcze kiedyś… PS. Piękne zdjęcia. Piękne.

  3. Świetnie piszesz i mega przygoda. Planowałam w tamtym roku wyjazd do Maroko i właśnie taką noc na pustyni, ale w ostatniej chwili zmieniłam plany. W tym roku podróż też już zaplanowana ale w następnym koniecznie Maroko. Też chce to przeżyć! 🙂

    1. U mnie Maroko też było przekładane od lat, niemal z miesiąca na miesiąc. Może to dobrze, wyczekane lepiej smakuje 😉
      P.S. Dzięki! <3

  4. Cudnie wrócić dzięki temu tekstowi do swoich wspomnień. Też miałam okazję porozmawiać z Berberem na uboczu, uwielbiam ich optymizm i dużo lepsze podejście do kobiet niż w mieście. Na Saharę na pewno wrócę!

    1. Jedno drugiemu nie wadzi 🙂 My nie skorzystaliśmy (budżet + ograniczony czas), ale domyślam się, że fun też musi być nieprzeciętny 🙂

  5. Różnice temperatur na pustyni znam 🙂 w nocy -2 w dzień człowiek nie wie, co ze sobą zrobić, bo zamienia się w tą czekoladę na piasku 😉
    Fajnie się czyta, będę tu chyba czasami zaglądać 🙂

    1. haha, zaraz tam takie kategoryzowanie 😉 Ujęłabym to bardziej ogólnie – przez mężczyznę 🙂 Ale, kurde, opowiadam tak naprawdę o czymś innym, to miało być tylko tłem! 😉

  6. Marto – twoja opowieść umacnia mnie, że słuszne miejsce na urlop wybraliśmy, Maroko, w tym 4 dni na pustyni, na oczyszczenie duszy, umysłu, itp. Ciało potem:). A że jeszcze urodziny będę miała pod gwiazdami to już uważam, że sobie (i mężowi) prezent niechcący najlepszy sprawiłam! To już w lutym!

    1. Świetnie! 🙂 Jestem wręcz pewna, że będziecie zachwyceni 🙂 A, no i – zawczasu – najlepszego! (jak z takim przytupem wejdziesz w kolejny rok życia to potem będzie już tylko lepiej, nie ma innej opcji!)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *