szczyt Jebel Toubkal

Masz Babo Czterotysięcznik – czyli Jebel Toubkal w teorii i praktyce

Jebel Toubkal. Jak się do niego zabrać? Ile czasu potrzeba na dotarcie do szczytu? Czy 4167 m n.p.m. równa się chorobie wysokościowej czy może jeszcze na miękko? Czego się spodziewać po najwyższym szczycie Maroka, gór Atlas i Afryki Północnej? Check this out!


To nie będzie wpis dla zagorzałego trekkingowca. Z prostej przyczyny. Sama nim nie jestem. Góry przeuwielbiam, ale daleko mi do ludzi pokroju Kukuczki. Myślę jednak, że to dobrze bardzo. Prawdopodobnie, gdybym wiedziała o górach więcej – nie odważyłabym się na zdobywanie tego, bądź co bądź, całkiem niemałego już szczytu. A tak, dzięki nieznajomości tematu, się pokusiłam, zdobyłam, i dziś mogę występować w roli eksperta. Przynajmniej w temacie Jebel Toubkal – mojego pierwszego czterotysięcznika w życiu.

Historia

Niekoniecznie zacznę od na początku był chaos, bo o tym to możesz poczytać w Biblii, ale nie omieszkam cofnąć się do roku 1923, który dla Dżabal Tubkal był rokiem znaczącym. Jeszcze bardziej znaczącym był dla ekipy Francuzów, którzy jako pierwsi wdrapali się na sam szczyt Toubkala. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że historia dość świeża, co podkręca postrzeganie zdobycia góry w kategoriach czynu wielkiego. W istocie Toubkala podbija obecnie masa turystów, ale co sobie wkręcisz to Twoje.

System górski Afryki Północnej rozciąga się od Atlantyku aż po Tunezję. Toubkal, otoczony szczytami, które również imponują swoją wysokością (nierzadko wznoszą się znacznie ponad 3000 m n.p.m.) należy do masywu górskiego Atlas i… co by tu jeszcze? No chyba nic, chodź żesz już wreszcie w te góry!

Jebel Toubkal. Szlak.


Sezon

Najlepszą porą na wyruszenie w teren są miesiące kwiecień-maj lub wrzesień-październik. W pozostałych jest albo zbyt ciepło (czerwiec-sierpień) albo zbyt zimno i wietrznie (listopad-styczeń). Oczywiście wszystko jest do przejścia, podaję Ci tylko pory najdogodniejsze.

Tak mi się życie poukładało, że na podbój Toubkala uderzyłam w trzeciej dekadzie listopada. Liczyłam się zatem z tym, że po raz pierwszy przyjdzie mi przyodziać raki i inne ustrojstwa a tymczasem… więcej szczęścia niż rozumu, bo okazało się, że góry ośnieżone tylko miejscami.

Przygotowanie

Ludzie mówią, że Jebel Toubkal nie jest górą skomplikowaną. Tezy te ośmieliły mnie zresztą do podjęcia wyzwania, niemniej jednak jakąś kondycję należałoby mieć, żeby. W tym miejscu odsyłam do górskich trenerów (istnieje taki twór w ogóle?). Ze swojej strony napisać mogę, że na co dzień jestem osobą dosyć aktywną. Uprawiam spacerowe maratony z psem a przed wyjazdem praktykowałam łażenie po trójmiejskich górkach z plecakiem. Jeżeli zatem nie jesteś ludzikiem z gatunku: weekendy spędzane przed telewizorem i umieranie z zadyszki po przejściu 20 km – dasz radę. Inną kwestią jest choroba wysokościowa, ale o tym kilka(dziesiąt) wersów niżej.

W teorii

Jest sobie w Maroku miejscowość, leżąca na wysokości 1730 m n.p.m. Nazywa się Imlil. To właśnie stąd ludzie najczęściej uderzają na wierzchołek Toubkala. W zależności od preferencji bądź finansowych zasobów, dostaniesz się tu następującymi środkami transportu:

  • autobus,
  • grande taxi – zbiorowa taksówka, ruszająca zwykle dopiero po uzbieraniu 6 osób,
  • taxi exclusif – mieszcząca 4 osoby,
  • mini bus – 9-12 osób,
  • własny transport pt. wynajęte auto czy rower (hie hiee).

Autobusy dojeżdżają do miejscowości Asni, skąd już tylko rzut beretem (15 km) do Imlil, więc bez bólu możesz inwestować w taksówkę.


Imlil to bardzo popularna baza trekkingowa kraju i zarazem nad wyraz przytulna mieścina

Zorganizowana siatka trekkingowa

W mieścinie bez trudu ogarniesz jakieś miejsce do przekimania. A na wypadek, gdybyś znalazł się tu na totalnym spontanie -> w Imlil jest wszystko, czego Ci do trekkingu potrzeba. Kurtki, bluzy, buty, raki, czekany, kijki, plecaki, mapy i czego tam górska dusza zapragnie. Powiem więcej – nie musisz tego nawet kupować, bo wypożyczalni tego rodzaju gadżetów również tu pod dostatkiem.

Masz problemy z orientacją w górskim terenie? Wynajmij przewodnika.

Nie chce Ci się targać plecaka na górę? Zapakuj go na grzbiet miejscowego muła. Wprawdzie nie będę Cię lubić, jeśli skorzystasz z tej opcji, ale pocieszy mnie fakt, że osiołek dochodzi tylko do wysokości schroniska (3207 m n.p.m.). Potem już musisz radzić sobie sam.


Jak to się robi?

W Imlil spędzasz noc, po czym wstajesz i w okolicach 8-9 rano zaczynasz wspinaczkę. Dojście do schroniska ma zająć jakieś 5-6 godzin. Tam śpisz. Kolejnego dnia ruszasz jeszcze przed wschodem słońca (przyda się latarka na czoło), i już po 3 godzinach odpalasz szampana, przytarganego z Imlil a jeszcze wcześniej to z Polski, bo w Maroku ciężko o tego rodzaju specjały. Cykasz pamiątkową fotkę, po czym – już bez przystanku w schronisku – schodzisz se prosto na dół.

Tak głoszą niektóre fora internetowe.
Tezy te podzielają Marokańczycy.
Żadnych chorób wysokościowych, żadnych trudności, no bułeczka z masłem po prostu.

Pocieszającym jest fakt, że spotkasz się także z opiniami, iż wcale to taka kajzerka nie jest. Że pokonywanie takiej wysokości bez rozsądnej aklimatyzacji w trakcie do najmądrzejszych czynów nie należy. Przeczytasz też o załamaniach pogodowych, przez które ugrząźć możesz w schronisku na dłużej. O gwałtownym obniżeniu samopoczucia i innych górskich dramatach. Pocieszające to dla mnie, bo gdyby nie tego rodzaju głosy, poczułabym się jak miękka faja i wcale nie pokrzepiałaby mnie świadomość, że zaawansowanym trekkingowcem nie jestem. No dobrze. Zatem…

Jak to wygląda w praktyce?


Do Imlil dojeżdżamy poniedziałkowym wieczorem. Jest jakoś ok. 20:00, co jednak nie powinno tłumaczyć tego, że miasteczko już jakby wymarłe. Ciemno, górzyście i tylko pojedyncze postacie, ledwo widoczne na nieoświetlonej, wąskiej, uliczce. Miła odmiana po Agadirze i przedmieściach Marrakeszu, gdzie kilka godzin wcześniej zatrzymaliśmy się na szybką szamę.


Odcinek Marrakesz-Imlil

Te 67 km ciągnęły nam się jak flaczki z olejem. Droga do mety okupiona jest bowiem przemierzaniem długich kilometrów górskich serpentyn. To był ten pierwszy raz, kiedy miałam z nimi w tym kraju do czynienia. Wtedy też przypomniałam sobie internetowe przestrogi: Nie jeździć w Maroku po zmroku!
Nieoświetlone ulice, jakaś zwierzyna i ludzie, nie zawracający sobie bani elementami odblaskowymi. No tak. To, że przypomniałam sobie te wszystkie Uważaj! nie ułatwiało niczego, bo średnio kręciła mnie wizja przeczekania do świtu na środku pokręconej drogi.
Do Imlil docieramy więc trochę na fizycznym wyczerpaniu.


Hotel Aksoual

Być może właśnie przez to zmęczenie bez żadnych oporów oddajemy się w ręce pierwszemu facetowi, który tam do nas podbija. Innych naganiaczy zresztą nigdzie nie widać, więc koleś jest jakby bezkonkurencyjny. Wskazuje miejsce, w którym – po uiszczeniu 20 DH za noc – możemy bezpiecznie zaparkować samochód. Potem prowadzi nas do swojego hotelu, gdzie woła 200 DH za pokój.

Nie wiem, skąd biorę siły na zbeczenie tej stawki, ale czynię to na tyle skutecznie, że wrota pokoju otwierają się przed nami po wyskoczeniu ze 130 DH.

130 DH. Po 25 zeta na głowę. Wydawałoby się, że cena uczciwa a jednak krótko po tym, gdy gospodarz opuszcza nasz salon, okazuje się, że mało, iż nie ma w nim ogrzewania (to akurat jakby standard w tym kraju) to nie ma i ciepłej wody. Dodatkowo z każdą kolejną chwilą w komnacie robi się coraz zimniej, czego głównym winowajcą jest łazienkowe okno, zaprezentowane na poniższym obrazku.


Imlil. Hotel Aksoual.

Imlil. Hotel Aksoual.
Reszta przybytku prezentuje się następująco

Morsem być

Nie. Wcale nie wystarczyło zamknąć drzwi od łazienki, bo te również były popsute. Na zewnątrz 5 stopni Celsjusza, w pokoju jakieś 10, a ja muszę jeszcze umyć sobie włosy. Tak, muszę. Wprawdzie z powrotem mamy być już za 2 dni, ale przypominam, że to wariant optymistyczny. Pesymistyczny doradzał, bym jednak te kłaki jakoś oporządziła przed startem, coby chociaż przez chwilę nie straszyć wizerunkiem na szlaku. Ponieważ gospodarz zapewniał, że z ciepłą wodą nie ma problemu, ruszam na poszukiwania człowieka. Godzina 23:00. Ciemno. Pusto. Psy zadkami szczekają. Bez szans na spotkanie choćby przypadkowej Arabki, którą by można zagaić o odkręcenie ciepłego kureczka. W jej domu, gdziekolwiek – byleby tylko uniknąć odmrożenia mózgu. Cóż czynić?

Procedura mycia głowy w eskimoskich warunkach

do przyjemności wprawdzie nie należy, ale już po chwili okazuje się być super zbawienna, bo uruchomienie suszarki do włosów skutkuje podskokiem temperatury o dobre 3 stopnie. Karolowi już w ogóle upalnie, gdyż – pocierając dłońmi – biega po pokoju, wygłaszając dydaktyczne: Tarcie to – od wieków już znany – najlepszy sposób na ciepło!

A potem, okuta w bieliznę termiczną, ciepły polar i wełniane skarpety, zasypiam jak 3-letnie dziecko. No prawie, bo w międzyczasie zachodzi konieczność dorzucenia jeszcze szalika na szyję. Celowo nie kładę się w pełnym rynsztunku. Świadomość, że tam wyżej będzie jeszcze zimniej, podpowiada, że nie warto się nadto rozpieszczać.

O poranku gospodarz przynosi nam zamówione śniadanie (30 DH od osoby). Prowadzi nas również do sklepu, w którym kupujemy batoniki i wodę. Na koniec zgarnia ode mnie opierdziel za brak ciepłej wody. Chłopak gdzieś idzie, wraca, po czym odkręca nasz kran, z radością prezentując hot water istnienie. Piszę o tym w ramach: o ile okienko będzie już naprawione oraz jeśli zaatakujesz hosta o ciepłą wodę w tzw. odpowiednim momencie – nie odradzam noclegu w Hotelu Aksoual. Gospodarz robi dobry klimat, jest bardzo pomocny i generalnie będziesz mieć co wspominać.


Hotel Aksoual. Imlil.

Hotel Aksoual. Imlil.

Nic tak nie cieszy jak śniadanie na ciepło, skonsumowane w arktycznych warunkach

Start

Jak zwykle spóźnieni, ruszamy o 9:15. Już po kwadransie zrzucamy z siebie ciepłe kurtki, które – w ramach przemarzniętej traumy – leżały na naszych grzbietach od wyjścia z pokoju. Słońce cudnie przygrzewa a mnie przepełnia poczucie szczęścia. Idę w góry, będzie pięknie, kocham Karola, tanie loty do Maroka i wodę mineralną niegazowaną.


Pierwsze kroki

jakoś dziwnie męczą, ale już po chwili trasa robi się totalnie lajtowa. Idziemy sobie po płaskim terenie, starając się maksymalnie przyspieszyć tempa, bo – amatorzy amatorami – ale domyślamy się, że tak rajsko przez całą trasę to na pewno nie będzie. Warto oszukać czas na tym równinnym odcinku. Po +/- godzinnym marszu mijamy

Aremd (1945 m n.p.m.)

urokliwą wioskę, zamieszkiwaną przez rasowych Berberów. Tutaj też pojawiają się sklepiki, w których można zakupić – jakże przydatne w tej sytuacji! – marokańskie dywany. W Aremd można się również zdrzemnąć, co stanowi niegłupią opcję w kontekście skrócenia sobie trasy na szczyt.


Aremd Maroko Atlas

Aremd. Trasa na Toubkal.

Aroumd. Toubkal.
Drogę coraz częściej zaczynają układać kamienie, dyskretnie zapowiadające to, co czeka nas dalej. Nadal jest pięknie. Robimy zdjęcia, ucinamy sobie pogawędki z innymi piechurami i… odnotowujemy, że tak naprawdę to dopiero teraz wkraczamy do Parku Narodowego Toubkal.


Park Narodowy Toubkal.

 

Przyprawia nas to o lekki zawrót głowy i znowu postanawiamy przyspieszyć. Tak docieramy do kolejnej wioski.


Sidi Chamharouch (2350 m n.p.m.)

Jest ślicznie. Górskie szczyty, mieniące się w pełnym słońcu, muły popijające zasłużoną wysiłkiem wodę, marokańscy chłopcy, uprawiający sjestę na atlasowych głazach, knajpki, arabska muzyczka i ptaki. Czarne ptaki, których widok – mimo, iż normalnie ornitologię mam w poważaniu – teraz robią mi tak, jakby były pierwszym, co ujrzałam po wieloletniej utracie wzroku. Sidi Chamharouch to zdecydowanie miejsce, w którym warto przystanąć na trasie. Spicie w takiej scenerii świeżo wyciskanego soku pomarańczowego zapamiętuje się raczej na długo.


Sidi Chamharouch. Maroko.

Sidi Chamharouch. Maroko.


A potem zaczynają się schody

Odcinek od wioski do (jakże wyczekiwanego!) schroniska stanowi znacznie większy wysiłek. Świadomość, że mamy do przebycia tylko 5,5 km dołuje, miast cieszyć. Stromości nie są wcale jeszcze tak ostre a jednak idzie się już oporniej. Cóż, wysokość zaczyna dawać się we znaki. Do tego zimniej, trzeba wyciągać kurtki i generalnie samorozczarowanie zwolnionym tempem trwałoby pewnie już po samo schronisko – gdyby nie fakt, że pojawiają się kozy, skutecznie odciągające naszą uwagę od tego, że zaczynamy na robocie wymiękać.


Góry Atlas Maroko

Atlas Wysoki Maroko

Kozy górskie. Maroko.

Góry Atlas i kozy.


Refuge du Toubkal (3207 m n.p.m)

Do schroniska dopełzamy na 16:30. Refuge du Toubkal stoi tuż za Refuge Neltner, które jest wprawdzie schroniskiem nowszym, acz rzadziej polecanym. Poznani na trasie ludzie twierdzą, że warunki tam kiepskie. Poza tym mieści tylko 29 osób (Toubkal ma 86 miejsc noclegowych).

Płacimy po 250 DH od głowy. W cenę wliczone są śniadanie i obiad. Nie ma jednak problemu z przytaszczeniem własnego prowiantu i upichceniem sobie czegoś na miejscu. Jedna uwaga – jeżeli ruszasz na Toubkal w szczycie sezonu, nocleg w schronisku rezerwuj z wyprzedzeniem (możesz to zrobić tutaj). Bez tego wolne łóżko może na Ciebie nie czekać. No chyba, że masz namiot. Rozbijasz go na terenie schroniska Neltner.

Na nas wolne łóżka czekają, z czego natychmiast korzystam. Dzieją się ze mną bowiem rzeczy niefajne. Wprawdzie kominek zaczynają dopiero rozpalać, ale – sądząc po zachowaniu Karola – nie tłumaczy to tego, jak bardzo mi zimno. Otwieram śpiwór i w pełnym uzbrojeniu uwalam się na wyro. Towarzyszą mi drgawki, tzw. mrówki w rękach, jest mi słabo i boli mnie głowa. Zaczynam się z lekka obawiać, czy zdołam się staszczyć na obiad, który podają o 18:00. No, ale schodzę.

Na stole ląduje waza zupy, stanowiąca przydział dla 6 osób. Na drugie spaghetti, frytki, kurczak i wegetariański sos do pochlapania całości. To też do podziału. Porcje są jednak tak duże, że nie jesteśmy w stanie przerobić całego materiału. Miłe zaskoczenie stanowią też mandarynki na deser.


Schronisko Refuge du Toubkal.
Zgadłeś – to mój debiut z programem paint
Schronisko Toubkal.
Śpi się pysznie, wbrew wszelkim pozorom
Schronisko Toubkal Maroko.
Ze śniadaniem nie poszaleli

Powoli odtajam i zaczynam ziomalić się z ludźmi od wspólnej miski. Holendrzy, młodsi od nas co najmniej o dychę, zgodnie stwierdzają, że szczyt to już sobie odpuszczą. Dojście do schroniska było już dostatecznie ciężkie, raczej nie bardzo widzą się na kolejnych wzniesieniach. Rośnie mi ego. OK, dostałam jakichś spazmów na końcowym etapie, ale nie przyszło mi nawet do głowy, żeby się w tym momencie wycofać. Zbudowana faktem, że stara, ale jara, idę położyć się spać. Toubkalowy dekalog nakazuje bowiem wyruszenie na szczyt już o 5 rano.

Przeświadczona, że w naszym 16-osobowym dormitorium, zrobi się hałas o odpowiedniej porze, nie zawracam sobie głowy nastawianiem budzika. Jakież jest moje zdziwienie, gdy otwieram oczy tylko z uwagi na jednego człowieka, robiącego szum podczas wychodzenia z pokoju. Pozostali chrapią w najlepsze. No nic. Znowu spóźnieni, w sumie to jestem przyzwyczajona. Idę pod prysznic, z którego – do czego również zaczynam się przyzwyczajać – leci zimna woda. Potem budzę Karola, wciągamy śniadanie i o 7:30 ruszamy w dalszą drogę.


Już za chwileczkę, już za momencik

Początek zapowiada się obiecująco – gubimy szlak, przez co tracimy 40 minut. Nie ma to za wielkiego związku z moją kiepską orientacją w terenie. Szlak oznaczony jest po prostu marnie. O ile na niższej wysokości droga była jeszcze całkiem przejrzysta, o tyle od schronu – ze względu na większe stromości – niemal nie jest widoczna. Innymi słowy – przewodnik zaczyna jawić się w kategoriach akcesoriów niezbędnych. Może nie dla nas, bo Karol ma mapę, którą w dodatku rozumie, ale opcja warta rozpatrzenia, jeśli ktoś trekkinguje samotnie.


Kiedy zaczyna brakować tlenu…

Niemal od początku jest dość hardcorowo. Niejednoznaczna ścieżka to jedno. Stromości – drugie. Najbardziej doskwierająca staje się jednak wysokość, która robi z człowieka postać naprawdę ułomną. Z każdym krokiem, metrem, z każdym kolejnym przeskoczonym kamieniem – czuję się starsza o osiem miesięcy. I tu wielkie ukłony dla wszystkich, którzy pisali, jak się należy  w takiej sytuacji zachować. Oraz dla baby. Za to, że w całym swoim beztroskim podejściu do sprawy, poświęciła czas na to, by się z tymi radami zapoznać.

Mam zawzięty charakter. Umiłowanie do przekraczania granic – również tych własnych, wewnętrznych, jak i chęć udowodnienia sobie, że co? Ja nie dam rady?! – w pewien sposób mnie definiuje. Może mnie boleć, mogę się pocić i stękać, ale cisnę dalej. Nie chcę wiedzieć, co by się ze mną stało, gdybym w trakcie podejścia pod Toubkal, uprawiała to swoje, nieposkromione niczym, go girl! I bez tego było całkiem ciekawie.


Podejście na Toubkal.

Atlas Wysoki. Jebel Toubkal.

Atlas Wysoki. Jebel Toubkal.


Niekiedy daję radę postawić z trzydzieści kroków. Częściej wymiękam już po dziesięciu. Pamiętając jednak treść wszystkich edukacyjnych lektur, nie próbuję tego w żaden sposób przeskoczyć. Pokornie siadam na kamieniu, uspokajam oddech, i dopiero wtedy tuptam sobie dalej. Po to, by powtórzyć akcję za kilka kolejnych kroków. Wraz ze zwiększającą się wysokością powtórki z górskiej sjesty nabierają częstotliwości. Zaczynam wymiękać. Na nic zdają się pociechy schodzących: Już tylko pół godziny!, 10 minut!, już za tą górką! Rzeczone 10 minut zdają się być w tych okolicznościach wiecznością. Naprawdę wątpię, że uda mi się tę wieczność przekroczyć. Wątpliwości przeradzają się w pewność, gdy spostrzegam, że

zgubiłam Karola.


Tak nagle. Się rozprysł w górskiej przestrzeni się. Krzyczę. Głośno. Coraz głośniej. Zdzieram gardło to mało. Cisza. Wraz ze zniknięciem Karola zniknęła również mapa, z której wprawdzie niewiele rozumiem, ale podejrzewam, że w obliczu zagrożenia stałaby się dla mnie całkiem klarowna. Rozglądam się. Zero człowieka. Znów krzyczę. Nic. W końcu wybieram jakąś pseudo ścieżkę, prowadzącą na wschód. Idę. Po kilku minutach dochodzę do wniosku, że wybór był chyba średnio trafiony, więc postanawiam zawrócić. Drę się wniebogłosy. Cisza.

Zaczynam popadać w lekką panikę i godzić się z tym, że nie uda mi się dotrzeć do celu. W tym momencie bardziej martwi mnie jednak to, że za cholerę nie wiem, czy poradzę sobie z drogą powrotną. Tak średnio widzi mi się utknięcie gdzieś w górach na nockę. I wtem… widzę. Se siedzi se. Na dużym głazie, z przymrużonymi oczami i głową zwróconą ku słońcu. Mój wrzask błyskawicznie wyrywa go z tego melancholijnego jestestwa. Jeszcze przed chwilą miałam trudności ze złapaniem oddechu, zawroty głowy i słabość absolutną a teraz podchodzę do niego z prędkością geparda i krzykiem volumu, sięgającego samego Imlil. Kobiety już takie są.

Zaczynam też płakać

Że jak mógł mnie samą zostawić. Że przecież mogło się nam coś stać. Że wołałam. Zabłądziłam. Że czy-on-jest-w-ogóle-normalny??? Karol przybiera postawę tuwimowskiego słowika: Wybacz, moje złoto, ale wieczór taki piękny, że szedłem piechotą, co doprowadza mnie do jeszcze większej histerii.
Na szczęście dla wszystkich, dość szybko przypominam sobie, że chyba brakuje mi tlenu i postanawiam osunąć się na glebę. Uspokajam oddech, wcinam czekoladę, zalewam ją wodą i wszystko wraca do normy. Jest godzina 12:45.


Kwadrans później święcimy triumfy na szczycie

I wiesz, co? Pomimo zmęczenia. Pomimo faktu, że widywałam już w swoim życiu pejzaże bardziej zapierające dech w piersiach. I wreszcie: pomimo tego, że nikt nie wita mnie na tym czubku z zasłużoną butelką browara – czuję, że BYŁO WARTO.


Jebel Toubkal szczyt

Jebel Toubkal szczyt

Jebel Toubkal Maroko szczyt

Dżabal Tubkal Maroko szczyt

Jebel Toubkal szczyt

Jebel Toubkal. Na szczycie.
Thank you!

Schodzić jest ciężej niż wchodzić

Nie w przypadku Toubkala. Być może dlatego, że z każdym kolejnym krokiem ładujesz się coraz większą dawką tlenu. A może po prostu dlatego, że jesteś szczęśliwy.

Szybka czasowa kalkulacja nakazuje nam zatrzymać się na jeszcze jedną noc w schronie. Jeżeli tego nie uczynimy – będziemy schodzić po zmroku a głupio by było uszkodzić sobie kończynę na 3 kilometry przed metą. W schronisku witają nas już jak starych znajomych.

A ja słyszę w głowie melodię, śpiewaną za dzieciaka podczas obozów harcerskich:

Bo tutaj w górach jest mój dom.


17 thoughts on “Masz Babo Czterotysięcznik – czyli Jebel Toubkal w teorii i praktyce

  1. Fantastyczne widoki i klimat w tym rejonie Maroka. 2 lata temu w Imlil kręciłam program. O lokalnej społeczności Berberów i niezwykłej twierdzy, która jest dziś hotelem – Kasbah du Toubkal. Świetna wyprawa!

  2. Ojej, ojej! Szacun!
    Aż mi się przykro robi na myśl, że będąc w Maroko jakieś 10 lat temu, byłam zbyt gówniarowata i nieopierzona, by chociaż pomyśleć o bliższym zaznajomieniu się z górami Atlas. Nie, żebym nie widziała, ale spróbować ich autentycznego smaku, to nawet nie liznęłam… Czyżby czas na złamanie zasady, że nie wracam w to samo miejsce? 😉

    Kochana – życzę Ci, by rok 2018 obfitował w same fantastyczne przeżycia, mnóstwo podróży do niezwykłych miejsc, i (co najważniejsze!), byś na swej drodze spotykała wyłącznie życzliwych i pozytywnie zakręconych ludzi!

    1. Baaaardzo Ci dziękuję! <3 Życzenia tak MOJE (!), że najwłaściwszą odpowiedzią wydaje się być banalne: NAWZAJEM 😉
      A tak poza tym... wiesz, że mam identyczną zasadę co do nie wracania 2 razy w to samo miejsce? No, może poza Indiami... 😉 Jeżeli zatem nie poczułaś, będąc w Maroku, że to właśnie to miejsce, do którego będziesz nieustannie wracać - odpuść. Gór na świecie tak jakby sporawo 😉 I w tym miejscu pożyczę Ci jeszcze zdobycia wielu szczytów. Nie tylko tych górskich. I nie tylko w 2018 😉

  3. ależ się ubawiłam, rewelacyjna relacja 🙂
    wybieram się we wrześniu, na pewno mi się przyda.
    kawałek o dywanach na 2000 m n.p.m bezcenny!

      1. Marta czy widziałaś może starszych turystów na szlaku ? Chodzi o to że mam zamiar wybrać się w październiku na Toubkal z bratem i wszystko by było pięknie ale mam 60 lat i zastanawiam się czy dam radę ? Co prawda chodzę co roku na Camino w Hiszpani pokonuje odcinki po około 20 km. ale na takiej wysokości jeszcze nie byłam 🙂
        Pozdrawiam
        Zofia Ossowska

        1. Myślę, że to zależy nie tyle od wieku, co od kondycji. Jeżeli praktykujesz łazikowanie to myślę, że spokojnie dasz radę. (na pewno spokojniej niż ja – paląca;)) Proponuję może tylko zostanie na ciut dłużej w schronisku (np. dwie noce), tytułem lepszej aklimatyzacji.
          Trzymam kciuki! 🙂

  4. A co powiesz osobie z lękiem wysokości? Czy na trasie są jakieś poważniejsze ekspozycje, przejścia nad przepaścią, tego rodzaju trudności?

    1. Zasadniczo termin „lęk wysokości” brzmi (dziękować losowi!) dla mnie dość abstrakcyjnie, więc nie bardzo ogarniam, czego faktycznie ludzie z tą dolegliwością boją się w górach, ale jeśli problemem jest tylko to, co wymieniasz to luz, nie ma tam tego rodzaju atrakcji 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *