Spóźnić się na samolot

Jak spóźnić się na samolot

Schemat znają prawie wszyscy. Bilecik na Wenezuelę kupiony, ogarniasz więc, co też tam można w tej Wenezueli porobić, ile co kosztuje, gdzie nocować i inne tego typu. Potem nabywasz jakiś przewodnik z dobrą mapą w okładce vel montujesz odpowiednią apkę na fołna. Podekscytowany, odliczasz dni do wylotu. Aż w końcu nadchodzi TEN DZIEŃ. Dzień wyjazdu w nieznane. Adrenalinka 1000, dobry humor też na niezłym levelu, stawiasz się na lotnisku 2 h przed czasem, jak Pan Airfrance przykazał. Kolejno odprawa, obowiązkowy meldunek na fejsie z lotniska i fru!

No nuuuuda, Panie… Nuda przeokrutna.

Co zrobić, żeby jeszcze przed startem zapewnić sobie emocje, o jakich będziesz opowiadać wnukom? Jak spóźnić się na samolot?


Podszepty Baby

czyli jakie warunki musisz spełniać, by przeżyć przygodę, jaka jest dana nielicznym?

#1. Być Polakiem

Great! Pierwszy warunek już masz odhaczony!

Dlaczego to takie ważne? A no bo klasyczny Polak przyzwyczajony jest do opóźnień środków komunikacji wszelakiej.

Nie wiem, jak u Ciebie, ale u mnie na przykład każdy powszedni dzień jest dawcą emocji niezwykłych. Mowa o dojazdach do pracy i o tym, jak funkcjonują gdańskie tramwaje. No jest rozkład jazdy, i owszem. Cały psikus polega jednak na tym, że wisi na tej wiacie tak dla ozdoby jakby. Co rano przybywam se na przystanek. I czekam. Upływa pora odjazdu tramwaju jednego, upływa kolejnego, żadnego nie widać na horyzoncie. Po raz osiemset czterdziesty szósty wewnętrznie tłukę się w łeb za to, że znów-położyłam-laskę-na-opcję-z-buta-i-stoję-bez-sensu-w-tym-nieobliczalnym-miejscu. Odpalam fajkę i nagle, nie wiadomo skąd… jest! Jedzie! Nie, nie jedzie. Jadom! Jadom trzy na raz! Pasażerowie zaczynają klaskać, nad wiatą fruwają confetti i generalnie najważniejsze, że wszyscy są zdrowi.

Pociąg relacji Gdynia – Warszawa. Czekam na gdańskim peronie, jakieś 25 km od stacji początkowej. I wtem, z megafonu, uderzenie łyżeczką o szklankę i beznamiętna zapowiedź: Pociąg TLK Morska Bryza opóźniony o 90 minut wjedzie na tor 5 przy peronie 4. Nie, no luz. W zasadzie to miałam se zamiar skoczyć jeszcze do Ikei po nowy żyrandol.

Rasowy Polak nie będzie się spinać lotniskowym musisz tu być o tej i o tej porze. Bo i po co, skoro wiadomo, że to wcale nie tak, iż wszystko idzie zgodnie z planem?


 

#2. Nie znać lotniskowych procedur

 

Alternatywnie: znać, ale mieć je głęboko w dupie.

Po przybyciu na lotnisko nie sprawdzaj na tablicy odlotów numeru check-in dla swojego lotu. Zabawiaj się w zgadywanie: ten człowiek wygląda na takiego, co też się wybiera do Wenezueli, będę za nim ślepo podążać!

Przy nadawaniu bagażu zdziw się ograniczeniem 32 kg i uparcie negocjuj możliwość bezpłatnego nadania plecaka tylko-o-dychę-cięższego. Negocjacje zakończą się klapą, ale Ty nie dopłacaj. W końcu na Wenezuelę lecisz, potrzebujesz pieniędzy! Otwieraj plecak i zaczynaj pakowanie od nowa. Wyrzucaj najbardziej zbędne z niezbędnych przedmiotów a potem szukaj człowieka, który zechce Ci je wszystkie przechować. Zaglądaj do restauracji, kiosku z gazetami, ostatecznie i tak skończy się na tym, że wręczysz je pani, sprzątającej kible. Nie płacz. Dobre uczynki zawsze wracają.

Przy kontroli bezpieczeństwa nie ściągaj z siebie metalowych przedmiotów. Łańcuszka, paska z solidną klamrą czy innych kolczyków. Przechodź przez bramkę, wciąż mając jakiś surprise w kieszeni. Albo w bagażu podręcznym. Butelkę wody, perfumy w 200 ml butelce czy chociaż laptopa. Będziesz se tak przechodzić przez piszczące bramki do skutku. Czas leci, ale who cares? Przynajmniej coś się dzieje.

Kartę pokładową włóż na dno podręcznego plecaka. No przecież raz już Ciebie sprawdzali, nie będzie Ci już potrzebna.

Na końcu walnij bulwersa: No jak to mnie nie wpuścicie do samolotu? Przecież mam jeszcze 5 minut do startu!


 

#3. Być beztroskim z natury

Bagaż nadany, kontrola bezpieczeństwa zaliczona, po kiego to teraz lecieć, jak inni, na złamanie karku, do tej całej strefy odlotów? I czemu oni wszyscy czekają pod tymi bramkami, skoro miejsca mają już przydzielone? W ogóle bez sensu spina, lepiej se pójdę ogarnąć zapachy w bezcłówce. A potem pójdę jeszcze na lody. I ogólnie zlustruję, jak to lotnisko wygląda. Będzie o czym pisać na forach.


#4. Myśleć kategoriami low-costowymi

Dotychczas latałeś tylko tanimi liniami. Odprawy dokonywane przez internet, bagaż wyłącznie podręczny, generalnie temat opanowany. Czujesz się królem wszelkich lotniczych działań, nic nie jest już Cię w stanie zaskoczyć. Wenezuela stoi przed Tobą otworem.

Bilet bukujesz bez większych trudności. Wydrukowane potwierdzenie wkładasz do plastikowej koszulki. Ruszasz z nią na lotnisko. Tam – kilometrowa kolejka do security check. Luz, masz czas, przechodziłeś przez to tysiące razy. Pół godziny odstane, pokazujesz celnikowi zawartość koszulki. Ten patrzy na Ciebie jak na wariata i siląc się na powstrzymanie rechotu, komunikuje grzecznie, że to tylko potwierdzenie zakupu. Musisz udać się z nim do check-inu, gdzie uprzejma pani wręczy Ci Twój bilecik.

Ożeszkurwajapierdole! – już nawet nie myślisz, Ty kurwujesz w głos, i zapieprzasz jak gepard we wskazane miejsce. Przy check-inie na szczęście żadnego człowieka (wszyscy ten etap mają już dawno za sobą), odbierasz kartę pokładową i pędzisz z powrotem do kolejki, która nagle – niczym wąż w starej Nokii – urosła do 2 km. Ty zlany potem, jakbyś przebiegł właśnie saharyjski maraton, decydujesz się zrobić to, co w innych dotychczas tak bardzo Ciebie wnerwiało. Przepychasz się między ludźmi, skamląc płaczliwie: Błagam, proszę mnie przepuścić, mam zaraz samoloooot… Obstawiasz, że zdążysz?


#5. Pić alkohol

W końcu jesteś już na wakacjach! Czym innym uczcić tę wyczekiwaną wolność, jak nie drinkiem mojito, spijanym na terminalowym obszarze? Wokół tylu obcokrajowców. Podróżników i biznesmenów. Wszyscy robią to samo. No przecież nie będziesz gorszy. Nie jesteś jakiś Polak-cebulak, co to będzie oszczędzać na takich detalach. Pijesz jednego za drugim, tracisz poczucie czasu, jest dobrze. Możliwość całkowitego odpięcia szelek i wyrzucenia zegarka do kibla to przecież jedna z głównych zalet urlopu.


#6. Polegać na drugiej osobie

Tu osobista historia, w ramach wisienki na torcie.

Towarzyszkę na kubański wypad znalazłam na jednym z podróżniczych portali. Przed wyjazdem widziałyśmy się raz, ale zagrało na tyle, że ciągnęłyśmy temat. Przyświecał nam wspólny cel i to tak naprawdę było najbardziej istotne. Kaśka wprawdzie latała już wcześniej na jakieś wojaże, ale w dalekich wyprawach doświadczenia nie miała żadnego. Ustaliłyśmy zatem, że w kwestiach organizacyjnych – zdaje się w pełni na Babę.

Tego dnia spotkałyśmy się na Chopinie w Warszawie. Mnie na lotnisku żegnał mój stołeczny kumpel, Kaśkę – jej stołeczna kumpela. Nadajemy bagaże, cmoki z przyjaciółmi, kontrola bezpieczeństwa, i generalnie oporządzone. Najpierw idziemy kupić wodę i jakąś prasę na drogę. Kolejno uświadamiam dziewczynę, że to jest ten moment, w którym muszę – w ramach podróżniczego zwyczaju – obalić Desperadosa. No bo taki rytuał mną rządzi. Nie dlatego, że boję się latać. Nie dlatego, że życie bez alku jest całkiem bez sensu. Dlatego, że miłe skojarzenia mam.

Tytułem dygresji – powyższy zwyczaj ma swoje źródło w pewnym wypadzie z przyjaciółmi sprzed lat. Lecieliśmy wówczas na jakieś tygodniowe all inc., tak w ramach odsapki od zimy. Najbardziej niegrzeczna (i wcale nie mówię tu o mnie) zaproponowała spicie Desperadosa przed startem. Zero protestów, wszyscy wychylili butelkę. Ten wyjazd okazał się być jednym z najfajniejszych w mym życiu. Pod kątem ilości przygód, wrażeń, i w ogóle było kozacko. Od tamtej pory mam ja sobie wkręcone, że Desperados gwarantem udanej podróży jest.

 

Siadamy se zatem przy tym Desperadosie (sztuk jeden, Kaśki nie rusza moja opowieść) i gadka-szmatka na totalnym relaksie. Sjestę przerywa nam głos z megafonu: Ostatni pasażerowie na lot do Moskwy wzywani są do strefy odlotów. Oho, to chyba o nas. Na spokoju dopijam piwo i ruszamy we wskazanym kierunku. Tak bez spiny, rozumiesz. Wszak jak zacznie się palić to będą wywoływać z nazwiska. Po drodze mijamy sklep z alkoholem, czego Kaśka nie zamierza pominąć milczeniem:

– Ej, czeka nas cała noc na lotnisku w Moskwie – chyba nie będziemy tak tam siedzieć o suchym?

Wbijamy do sklepu, gdzie z lekka się zatracamy w wyborze sensownego trunku. Mamy czas, wszak z nazwiska jeszcze nie wywołują. Ostatecznie każda kupuje po butelce wina (23 zeta za sztukę, grzech nie brać!) i lecimy dalej. Tak, teraz to zaczynamy już lecieć. Wprawdzie nadal z nazwiska nie wywołują, ale za 20 minut startuje nasz orzeł, więc chyba wypada się spieszyć. Na kilka metrów przed bramką dopadają mnie złe przeczucia. Zwłaszcza, że widzę stewarda, zamykającego drzwi od rękawa samolotu. Chwilę potem ten sam steward stoi już naprzeciwko nas i z jakąś nieczułą twarzą recytuje powoli:

– Przyyyykrooooo-miiii-saaaamoooloooot-zamkniętyyyyy…

A może wcale nie mówi tego powoli. Może po prostu komunikat tak straszny, że mi się w mózgu zwolnione tempo załącza. Przybieram pozę płaczącego psiaka i proszę, błagam, padam na ziemię w konwulsyjnych drgawkach. Objaśniam, że ludzie na nas w Hawanie czekają, że nikt nie wywoływał z nazwiska, że damy pieniądze, i że już zawsze będziemy grzeczne.
Na darmo.

– Samooooloooot zaaaaamkniętyyyy, proszę udaaaaać się poooo swooooje bagaaaażeeee…

Spoglądam na Kaśkę. Jest na etapie histerycznego śmiechu. To w sumie dobrze. Na moje to może okazać się nawet jakąś totalną wariatką – byleby tylko nie miała względem mnie finansowych roszczeń za tego Desperadosa.

Idziemy po nasze plecaki (może mi ktoś wyjaśnić, jakim cudem one już tam sobie stały i na nas czekały?), dzwonimy do warszawskich znajomych, by usłyszeć zgodne: Jak to, ku*wa, nie zdążyłyście??, bierzemy wino i chwilę później odbezpieczamy je na kwadracie kaśkowej kumpeli. Wtedy też, znad butlesa czegoś, co początkowo miało być dobrym dealem a finalnie zostało jakimś pieprzonym Chateau d’Yquem z 1787r., wrzucam pamiętne zdjęcie na fejsa:

 

 


#7. Ignorować tzw. pierwsze ostrzeżenia

Pół roku wcześniej leciałam do Indii, z przesiadką na paryskim Charles’ de Gaulle. Miałam w tym Paryżu spędzić noc całą, więc teoretycznie nic złego nie miało się prawa wydarzyć. Tymczasem dopiero na krótko przed wylotem zakumałam, że znajduję się właśnie na jednym z największych lotnisk świata, więc droga pod gejty może mi zająć dłużej niż wyskok po śmietanę do sklepu pod blokiem. Sytuacja dość analogiczna do opisanej przed chwilą. Z tą różnicą, że Desperadosa nie było – ten spijany jest tylko w PL. Pędzimy galopem do strefy odlotów i widzę tam pana, zamykającego wrota do samolotu. „Samolot zamknięty” i cała ta reszta historii. Mówię do pana, że nie słyszałyśmy nawoływania z nazwiska, pan przekonuje, że jak najbardziej – wołali. Ostatecznie wykonuje jakiś telefon i grożąc nam palcem, wpuszcza nas na pokład.

Konkluzja: ignorowanie sygnałów ostrzegawczych pociąga za sobą dwukrotne bulenie za bilet. Bo my w końcu na tę Kubę doleciałyśmy, a jak!


  • W sytuacji, gdy wszystkie loty masz na jednym bilecie i spóźnisz się choćby na jeden z nich – wszystkie zostaną automatycznie anulowane. Łącznie z biletem powrotnym. 
  • Z uwagi na ochronę danych osobowych, czy jakaś tam inna ściema – nazwiska spóźnialskich pasażerów nie są słyszalne na terenie całego lotniska. Innymi słowy – chcesz się spóźnić na lot – gejtowej strefy unikaj, jak szpinaku w przedszkolu. 

 

13 thoughts on “Jak spóźnić się na samolot

  1. Stresik zaliczony, ale przynajmniej później jest co wspominać 😉 Bo taki schemat, że wszystko sprawnie, gładko i bez komplikacji za którymś razem może już okazać się nudny.
    Szerokości!

  2. Boszszsz, mój najgroszy koszmar. Za każdym razem przed jakimś lotem spieramy się z partnerem, na którą mamy być na lotnisku. Ja to przynajmniej na 3 godziny przed żeby być spokojną ;)))

  3. My zawsze podróżujemy autem, oczywiście latamy, ale rzadko. Auto praktyczniejsze- nic Cię nie pogania, jesteś Panem swojego zresztą czasu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *