Zacznijmy od tego, że popełnianie tego typu tekstu z góry określić można mianem nadużycia. Portugalska kuchnia to bowiem temat rozległy. Rozległy na tyle, że nie da się go zawrzeć w jednej publikacji. Co innego je się na północy, co innego w centrum a jeszcze co innego w pozostałych rejonach kraju. Ale są takie dania, o których po prostu się mówi. Powiem Ci o nich i ja.
SARDYNKI
Grillowane sardynki. W formie fast foodu, do kupienia w przydrożnych barach, bądź w wersji restauracyjno-cywilizowanej, w eleganckich okolicznościach przyrody.
Przygotowanie portugalskich sardynek nie wymaga wielkiego wysiłku. Potrzebna gruba sól i minimalne chęci. Wyczuwalne to bardzo w smaku, bo… nie dostrzegłam w nim niczego, co wskazywałoby na wybitne umiejętności kucharskie. Żadnych aromatycznych przypraw, żadnego czegoś, co wynosiłoby portugalskie sardynki na wyżyny światowych dań rybnych. Zabij mnie, ale nie zrozumiem, z jakich przyczyn zajęły swego czasu zaszczytną pozycję w rankingu 7 cudów portugalskiej gastronomii. No, ale skoro już przy rybach jesteśmy…
DORSZ
Z portugalskiego bacalhau, która to nazwa przyjęła się tak dalece, że nawet ja, myśląc o portugalskim dorszu, nazywam go bakalauem właśnie. Zupełnie, jakbym siedziała w tym kraju lat już co najmniej siedem i zapomniała polskiego w gębie. Ale (!) to portugalskie myślenie okazalo się być uzasadnione całkiem, bo smak bacalhau ciężko przyrównać do tego, co zwykłam konsumować nad polskim morzem. Prawdopodobnie dlatego, że bacalhau to wersja suszona ryby, co w porównaniu do soczystego i pulchniutkiego dorsza po polsku, wypada dość słabo, ot co.
Ale niechaj Cię ta opinia nie zwiedzie. Portugalski dorsz przyrządzany jest na rozmaite sposoby. Bacalhau com Todos, Bacalhau à Brás, Bacalhau com Natas czy Bacalhau à Gomes de Sá – dość duża szansa, że któryś Ci do gustu przypadnie. Tak czy inaczej – zapraszam nad polskie morze. Tak, żebyś wiedział, z jakich przyczyn nad bacalhauem biadolę.
PASTÉIS DE BELÉM vel PASTÉIS DE NATA
Miszczostwo. O tym, że wcale nie musisz wbijać do lizbońskiego Belém, żeby poznać smak tych wybitnych ciastek, pisałam już tutaj, więc dziś ograniczę się do składowych cacuszka. Zacznijmy od tego, że pastéis de belem i pastéis de nata to jeden i ten sam pies, poważnie. Oba z rodowodem. Każdy z nich ma postać francuskiego ciastka, kryjącego w sobie budyniową masę. Brzmi całkiem zwyczajnie, co? A jednak pozory mylą. Receptura przyrządzania ciastka jest przez Portugalczyków nadzwyczaj pilnie strzeżona, więc nie będę Ci tu zarzucać linkami do przepisów, jakie można odnaleźć w necie. Żeby poznać prawdziwy smak tej pyszności musisz, no po prostu musisz!, pofatygować się do Portugalii. Pastéis de nata to jeden z głównych powodów, z uwagi na który kolejne wakacje powinieneś zacząć planować na końcu Europy.
FRANCESINHA
Czyli hamburger na bogato. Najbardziej tradycyjna kanapka składa się z kiełby, schabowego steku, bekonu, szynki i niemałej ilości sera. Całość hojnie oblana pomidoro-podobnym sosem i podana z frytkami. Kelner polecił to wzięłam.
Francesinha występuje w rozmaitych, mięsnych, odsłonach. Wieprzowiny, wołowiny, kurczaki… W kanapkę pakują wszystkie mięsiwa świata i we wszystkich możliwych formach: plastry szynek, kotlety, kiełby – od przybytku głowa nie boli. Mnie jednak rozbolała. Danie jest tak nasycone kalorycznością, że fanfary dla Baby za wciągnięcie tematu w całości.
Czy to smaczne? Jak ze wszystkim – rzecz gustu, ale mnie jakoś nie porwało. Fastfoodożercy będą jednak zadowoleni.
QUEIJO SERRA DE ESTRELA
Kuchnia portugalska oparta jest w dużej mierze na mięsie. Może być to dla wegetarian dość uciążliwym zjawiskiem. I tutaj z pomocą przychodzi… SER!
Portugalskie sery smakują prawie tak samo dobrze, jak włoskie. Szczególnie polecam zwrócić uwagę na specyfiki, pochodzące z pasma górskiego Serra de Estrela. Nie było mi dane skosztować ich w trakcie górskiej wspinaczki (tutaj tłumaczę, dlaczego), więc stanęło na knajpie, w której zamówiłam kanapkę. Ot, taką zwykłą bułę z serem. Bez dodatków w postaci pomidora, ogórka czy masła. Nie to, że żydziłam, po prostu menu nie przewidywało. Pierwszy gryz wytłumaczył, dlaczego. Otóż queijo Serra de Estrela nie potrzebował podkręcania walorów smakowych.
Uwielbiam ser i portugalski mnie nie rozczarował.
ALKOHOLE
Głównym portugalskim poniewieraczem jest wino. Nie przez przypadek o tym trunku w ten sposób, gdyż to, co zrobiło ze mną porto w Porto, nie należy do przyjemnych wspomnień. Zaczęło się od restauracji, w której – jak na nieporadną degustatorkę przystało – zamówiłam dwie lampki wina. Dalva Porto Tawny i Ponte de Lima.
To pierwsze zrodziło się w najstarszym rejonie winiarskim Portugalii – regionie Douro. Leżakowane minimum 3 lata, w charakterystycznych dębowych beczkach, stanowiących wystarczającą rekomendację. Na co dzień wina nie piję, więc nie będę świrować, jak to poczułam subtelnie wytrawny smak i podkręcającą nutkę goryczy. Ale że było smaczne, to rzeczę Ci z ręką na sercu.
Drugim wynalazkiem jest vinho verde, czyli wino zielone. Wytwarzane w północnym Minho. Bez leżakowania i innych tego typu zabiegów. W barwie przypomina raczej wino białe aniżeli zielone, ale kto by się tym przejmował? Lekko gazowane, orzeźwiające, dobre na letnie wieczory. Jego nieskomplikowany sposób przygotowania powoduje, że wino jest tanie i kojarzy się z niewymagającym konsumentem. Pewnie dlatego je zamówiłam.
Po zaliczeniu tych dwóch osobników wybrałam się na spacer po Porto. Łaziłam po jakichś uliczkach, odkrywając niefotogeniczną część miasta. Na trasie pojawił się spożywczak. I wtedy zrodziła się myśl: Biorę butlę wina i idę nad rzekę! Chwil kilka później słowo stało się ciałem. Przez myśl mi nie przeszło, żeby sprawdzić „oprocentowanie” tego specyfiku. Siedziałam sobie, łykałam, rozkoszowałam się chwilą. Wino słodkie, wchodziło jak złoto. Wydawało mi się, że wszystko dzieje się dobrze. Gdzieś przy połowie butelki zaczęło do mnie docierać, że dobrze już być przestaje. Się podźwignęłam i obrałam kierunek na nocleg. Problemu z utrzymaniem pionu nie było, ale kwas żołądkowy bardzo mi kazał się spieszyć.
Noc spędziłam w objęciach klozetu.
Jakże ja wtedy nienawidziłam portugalskiego wina! I jak gorliwie modliłam się o to, żeby móc się w końcu od tego kibla odkleić!
Na krótko przed świtem modły zostały wysłuchane, ale nie życzę nikomu przechodzenia przez mękę, z jaką miałam do czynienia zarówno tej nocy, jak i przez dzień następny. Niedopite wino zostało w hotelu a ja poprzysięgłam sobie, że już nigdy nie wezmę tego trunku do ust. Trzymam się tej myśli do dziś i podtrzymuję, że piwo to najlepszy alkohol pod słońcem.
Całkiem odmienne wspomnienia mam z tym oto wynalazkiem:
Napój, o którym wcześniej nie słyszałam – mimo że najbardziej zasługuje na głośne o nim mówienie. Jak na szampana przystało – lekko gazowany, zaś co go od rasowego szampana odróżnia – ze skarbami w środku. Jagody, porzeczki, wiśnie i inne czerwone. Aj, cóż to był za smak! Napotkany kompletnym przypadkiem, w przydrożnej jadłodajni, gdzie zamawiałam hot-doga. Potwierdzenie tezy, że najlepsze rzeczy czają się dopiero za rogiem.
Ale nie słuchaj tych wynaturzeń, jeżeli jesteś prawdziwym degustatorem wina. Ja nim zdecydowanie nie jestem, więc rzecz tylko oceniam moim skromnym kubkiem smakowym. Miliony ludzi twierdzi, że Portugalia to winiarska potęga a oni przecież nie mogą się mylić…
NA ZAPLECZU
No i rodzynek na torcie, dorwany podczas bezcelowego błąkania się po portugalskim obszarze. A właściwie to nie. Bezcelowe to to na pewno nie było. Zmęczona zaliczaniem turystycznych atrakcji – wyłączyłam nawigację i jechałam przed siebie. Tak dotarłam do miejsca, którego nie umiałabym umiejscowić na mapie, gdyby nie mój telefon podpowiadający, że znajduję się dystrykcie Vila Real. Dorwałam tam knajpę, wizerunkiem przypominającą bary z amerykańskich westernów i z trudem (bariera językowa sięgnęła zenitu) zamówiłam u kobieciny obiad.
Zgadniesz, który ze smaków wspominam z największym rozrzewnieniem? 😉
Chcesz wiedzieć więcej? O Portugalii i innych rejonach globu? Dołącz do mojego fejsbuczka – będzie mi prze-prze-prze-miło.
Ja bardzo lubię bacalhau, ale takiego prawdziwego w Portugalii jeszcze nie jadłam. Ponoc tam przygotowuje się je na tyle sposobów ile dni w roku?
Podobno to trochę przesadzona wersja wydarzeń ;), ale zgadza się – ogólnie jest z czego wybierać. Dlatego też nie odradzam z pełnym przekonaniem 😉
Ale dużo smakowitości!
Super post, blog pełen pozytywnej energii. Czytelników nie brakuje 🙂 Pozdrowienia