Pekin. Na pierwszy rzut oka – miasto, jakich wiele w Chinach. Różnica polega na tym, że jest miastem potężnym. Znacznie większym od innych chińskich metropolii. Poza tym stanowi nie lada gratkę dla zapaleńców chińskiej historii, wiele się w nim dzieje i dzierży dumny tytuł stolicy Chińskiej Republiki Ludowej.
Nie jesteś pracownikiem korpo, wysyłającej swoich podopiecznych na szkolenia do Azji? Twój pobyt w Pekinie może być tylko przelotny? Jeżeli tak – zadajesz sobie zapewne pytanie: co ogarnąć w Pekinie, mając do dyspozycji raptem kilka dni?
Pytanie zasadne, bo można w nim spędzić nawet i miesiąc. Im’ sure, że wciąż byłoby co robić. Ja jednak nie miałam tego rodzaju marzeń. Pekin mnie trochę przytłoczył. Był pierwszym miastem, z jakim zetknęłam się w Chinach i niejako zapowiedzią tego, co czeka na mnie w tym kraju. Wtedy jeszcze nie miałam o tym pojęcia. Myślałam, że jeśli szybko z niego ucieknę to przyjdzie mi pooddychać azjatycką wolnością. Myliłam się. Pekin to w gruncie rzeczy świetna wizytówka północnych Chin. Tyle, że w wersji powiększonej.
Nie odradzam Ci jednak ominięcia Pekinu na trasie chińskiej podróży. Warto tam zajrzeć nie tylko ze względu na fakt, iż profanacją byłoby nie zaliczyć stolicy. W Pekinie, jakkolwiek trudny by nie był – trzeba zobaczyć miejsca, które… też przygniatają. Z tą różnicą, że swoją boskością.
Baba ubrała je w 10 podpunktów:
#1. Tian’anmen Square – Plac Niebiańskiego Spokoju
Wielki plac w samym środku stolicy. Ogromny na tyle, że uznawany jest za największy publiczny plac na świecie (jego powierzchnia przekracza 40 hektarów). Tak, to robi wrażenie. Dołożyć do tego wspomnienie z czerwca 1989r., kiedy to hektolitrami lała się tu krew, a jesteś rozłożony na łopatki doszczętnie.
Dostojności dodaje miejscu gigantyczny portret Wielkiego Przywódcy i twórcy Chińskiej Republiki Ludowej – Mao Zedonga. To tu spoczywają jego szczątki.
Mieszkaliśmy w jednej z zabytkowych dzielnic hutongów, od Tian’anmen dzielił nas ledwie kilometr, więc miałam to szczęście przechadzać się nań wielokrotnie. Nie zniechęcały mnie przy tym procedury, przez jakie trzeba przechodzić (każdorazowe prześwietlanie bagażu i piszczące bramki), ażeby się tam dostać. Nie odstraszały stada umundurowanych, pilnujących twierdzy, Chińczyków. Ba, z psychologicznego punktu widzenia, ich obecność podkręcała nawet wagę miejsca, do którego starałam się dostać.
Bywałam tam więc bladym świtem, popołudniem i nocą. Za każdym razem czułam się tak, jakbym była tam po raz pierwszy. Fascynacja mieszała się z przerażeniem, zaś panująca tam cisza i wręcz sterylność przestrzeni – onieśmielały swoją perfekcyjnością. Dla mnie Plac Niebiańskiego Spokoju to MOC w czystej postaci. Czuć tam zarówno historię, jak i to, że wcale tak do końca to ona historią nie jest. Tian’anmen polecam każdemu.
#2. Zakazane Miasto
A właściwie Gù Gōng vel Pałac Cesarski. Zakazane Miasto jest nazwą nieoficjalną, acz – co tu dużo – najbardziej przyjętą. Poniekąd słusznie, bo miasto – zamieszkiwane przez okres 5 stuleci przez dynastie Ming i Qing – było totalnie niedostępne dla zwykłych Chińczyków.
Na przechadzkę po Zakazanym Mieście wykombinuj sobie kilka dobrych godzin, bo to nie spacer po Parku Łazienkowskim. OK, przyznaję, ja po jakichś 3 h miałam serdecznie dość. Wszystkie pałace, dziedzińce, parki i inne ławeczki – zaczęły zlewać mi się w jedną całość i ogólnie mnie trochę zemdliło od tego całego cesarstwa. Zakazane Miasto to jednak miejsce kultowe, żeby nie nazwać go topowym w Pekinie, więc także rekomenduję.
Pamiętaj tylko o noszeniu paszportu przy dupie – do zwiedzania tego miejsca będziesz go potrzebować.
- Przy okazji zajrzyj również do Parku Jingshan, leżącego naprzeciwko Zakazanego Miasta. To niezły punkt widokowy na Pałac Cesarski (pod warunkiem, że trafisz na tzw. ‚dobre pekińskie niebo’).
- W 1987 r. Zakazane Miasto wpisane zostało na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
#3. Lama Temple – Świątynia Harmonii i Pokoju
Klasztor buddyzmu tybetańskiego i zarazem największa buddyjska świątynia w Pekinie. Cała zabawa polega w niej na tym, że zwiedzając to miejsce – przechodzisz niejako przez kolejne etapy. Świątynia dzieli się na 5 pawilonów i żeby przejść z pierwszego do czwartego – musisz pokonać po drodze dwa minione. Nie ma innej opcji. To architektoniczne embargo na drogę na skróty budzi skojarzenia z grą komputerową, w której każdy kolejny krok stanowi coraz większe wyzwanie. Na mecie spotykasz się z 26-metrowym Buddą Maitreji, którego wszyscy starają się ogarnąć spojrzeniem (focenie jest zakazane, choć typowy lokals średnio się tym przejmuje). No jest duży, skubany.
Lama Temple to również miejsce, w którym uderzyło mnie wielkie oddanie modlitwie.
- Świątynia nazywana jest przez Chińczyków Yonghegong – przypomnij sobie te słowa, gdy będziesz błądzić w poszukiwaniu bramy wejściowej.
- W istocie w świątyni widocznych jest tylko 18 metrów posągu Buddy. Pozostałe 8 m ukryte jest pod ziemią.
#4. Temple of Heaven – Świątynia Nieba (Tiantan)
Stanowi miejsce, w którym spotyka się Niebo i Ziemia, co odzwierciedlać ma sposób, w jaki je zaprojektowano. Chińczycy uważali, że Niebo jest okrągłe a Ziemia kwadratowa. Stąd też ulokowana tu świątynia ma formę kulistą a jej ołtarz stoi na kwadratowych fundamentach. Ewidentnym gwoździem programu jest tutaj Sala Modlitw o Urodzajne Żniwa, w całości zbudowana z drewna i bez użycia nawet połowy gwoździa.
Nieopodal Sali Modlitw znajduje się sporych rozmiarów taras, na środku którego osadzona została okrągła podstawa. Ma ona symbolizować nie tylko środek Chin, ale i całego świata. Jeżeli staniesz w tym miejscu i wzniesiesz modły o wygraną w totka – możesz być pewien, że do kraju wracasz już prywatnym helikopterem. A jeśli nie to znaczy, że po prostu nie umiesz się modlić.
Temple of Heaven to jedno z ulubionych miejsc Chińczyków. Spotykają się tu, by potańczyć, pośpiewać czy powymachiwać czymś, czego nie potrafię nazwać. Otoczenie jest sprzyjające, bo świątynia ulokowana jest w wielkim, malowniczym parku. Zarezerwuj sobie trochę więcej czasu na spacer po uroczych alejkach. Możesz mi wierzyć, że włócząc się po Chinach, jeszcze nie raz i nie dwa zatęsknisz za kawałkiem zielonej trawy…
#5. Park Taoranting
…bo skoro już przy tej trawie jesteśmy…
Niby w Pekinie parków jest niemało a jednak nieczęsto człowiek się z nimi styka na trasie. Przyczyna tkwi w nazbyt rozległej powierzchni miasta.
Tułając się po tej osmogowanej i głośnej przestrzeni – miałam tych parków straszny niedosyt. I owszem, zdarzały się jakieś przyuliczne alejki przyrody, do których – niczym narkoman na głodzie – zawsze zdeterminowana wbijałam, ale od wewnątrz okazywały się być dość kiepskimi płucami miasta. Smog docierał również i do nich, a kolor ledwo dychającej tam trawy, średnio zachęcał do rozłożenia na niej swoich czterech liter.
Park Taoranting należy do parków tzw. wyższej kategorii. Zadbany, urokliwy, smogu w ilościach znikomych ;). Ze swoimi 59 hektarami powierzchni bez problemu udostępni Ci kameralny kawałek przestrzeni, sprzyjającej porządnej odsapce.
Uwaga, za wejście do większości chińskich parków trzeba zapłacić. Taoranting nie jest tutaj wyjątkiem.
#6. Teatr Narodowy
Miejsce, chcące stanowić o nowoczesności kraju. Otwarty raptem w 2007 roku, nadal robi wrażenie swoją futurystyczną konstrukcją. Zbudowany z tytanu i szkła, otoczony sztucznym jeziorem, miał stać się z założenia symbolem Pekinu. Na ten moment jego rolę przyrównałabym bardziej do Złotych Tarasów w Warszawie niż do Opery w Sydney, ale czas pokaże.
Nocami na pod-teatralnych ławeczkach śpią bezdomni lokalsi, co jest najlepszym dowodem na to, iż bogate Chiny to wciąż tylko pobożne życzenie władz kraju, żadna rzeczywistość.
#7. Houhai
Stare Miasto Pekinu. Nazwa pochodzi od rzeki, płynącej w jego centrum. Przylegają do niej dwie dodatkowe – Qianhai Lake i Xihai Lake. Nie spodziewaj się tu czegoś, co można określić „typową starówką”. Nie jest to kolejna przestrzeń, w której zachwycać się będziesz architektoniczną spuścizną chińskich dynastii. To przestrzeń, w której – w pewnym sensie – w końcu od niej odpoczniesz.
Houhai zaprojektowane zostało w sposób nowoczesny. Wokół rzeki ulokowanych jest cała masa restauracji, pubów i knajp z muzyką na żywo, oświetlonych całą gamą kolorów. Ewidentnie czuć tu powiew światowych standardów. To miejsce, w którym poczujesz się prawie jak w domu. Prawie, bo ceny mogą Cię trochę zaskoczyć. Mimo tego warto tu przysiąść na dłużej i wysiorbać choćby małego browara za nieszczęsne 25 zyla. Niewiele jest tak awangardowych miejsc w Kraju Czerwonych Lampionów.
#8. Hutongi
Niezwykle charakterystyczny sposób pekińskiej zabudowy. To zespół parterowych domków ze wspólnymi dziedzińcami. Nieotynkowana cegła budynków i bardzo wąskie uliczki (często nie szersze niż 3 metry) tworzą niepowtarzalny klimat.
Budowa hutongów miała na celu rozwiązanie problemu przeludnienia w Chinach. Trochę głupie jakby, bo zamiast budować wieżowce, władza postanowiła upychać rodziny w klitach, liczących sobie po kilka metrów kwadratowych. Niektóre źródła podają, że hutongi są dziś pod ścisłą ochroną i nigdy już nie znikną z mapy Pekinu. Inne z kolei twierdzą, że – w wyniku regularnej rozbiórki – stopniowo odchodzą w przeszłość. Być może przysłużyłoby się to samym lokalsom, bo wciąż zamieszkiwane budynki nie posiadają często ogrzewania ani sieci wodociągowej. Dla turystów gorzej, bo spacer po wąskich alejkach to frajda porównywalna do błąkania się po włoskich uliczkach. Architektonicznie odmiennych (no halo, jesteśmy w Chinach), ale bardzo urokliwych.
- Hutongi zaczął wyburzać sam Mao Zedong, stawiając w ich miejsce dzisiejsze drapacze chmur. Z kolei przed igrzyskami olimpijskimi w 2008r. były masowo niszczone jako wstydliwe i mało reprezentacyjne elementy miasta.
- Najwęższym hutongiem jest ten o nazwie Qianshi. Liczy on sobie zaledwie 0,7 m szerokości.
#9. 798 Art Zone
Dzielnica galerii sztuki. Gdyby zdarzyło mi się zabłądzić do Pekinu again, miejsca postojowego szukałabym właśnie w tym rejonie (na pierwszy raz może nie do końca polecam, bo dzielnica artystyczna leży bardzo daleko od typowych must see).
798 Art Zone to prawdziwa delicja dla artystycznych mózgów. Wiele galerii, klimatycznych knajp i świetnej muzyki ulicznej. Uwaga, są tutaj również studia tatuażu, do których prawdopodobnie zabłądzisz, poddając się atmosferze miejsca!
#10. Wielki Mur.
Bo jakby nie sposób nie wspomnieć przy okazji Pekinu. Wprawdzie Wielki Mur liczy sobie ok. 2400 km długości, ale to właśnie Pekin jest najbardziej popularnym miejscem startowym do tej imponującej budowli. O Great Wall mogłabym godzinami, więc zapraszam do osobnego wpisu w temacie, Czytelniku Szanowny.
- Pierwszą stolicą Chin był Xianyang (221-206 p.n.e.), Pekin został nią po raz pierwszy dopiero w latach 1421-1928, potem stolica przeniesiona została do Nankinu. W 1945 Pekin odzyskuje koronę.
- Nieoficjalną nazwą miasta jest Yanjing – jako, że tak nazywany był Pekin za czasów panowania dynastii Zhou. Aktualnie nazwę tę można spotkać na etykiecie miejscowego piwa.
- Pod względem ludności największym chińskim miastem jest Szanghaj (24,5 mln). Pekin, ze swoimi 22 mln Chińczyków, depcze mu po piętach.
A Ty? Masz jakieś ulubione miejsca w Pekinie? Ja pewnie tam prędko nie wrócę, ale zróbże to dla potomnych – podziel się w komentarzu!
Ja w Pekinie nie miałam okazji być, natomiast miasto to odwiedzili w tym roku moi rodzice. I chyba znacząca część miejsc z Twojej listy zobaczyli 🙂
Marta! Bardzo się cieszę, że w końcu zabrałaś się za temat bloga 🙂 Dotychczasowe wpisy bardzo udane, a „luzacki” styl pisania tylko ułatwia czytanie i poprawia humor. Nie słuchaj doradców tylko dalej rób swoje. Aż się chce niezwłocznie odwiedzić te wszystkie miejsca, które opisujesz. Czekam na kolejne państwa, miasta, zabytki etc. i ich opis oraz Twoje historie z nimi związane. Twój wierny czytelnik 😉
Miód dla mych uszu! 🙂
Mimo, że do Azji mnie nie ciągnie, Pekin chciałabym kiedyś odwiedzić 🙂 Wciąż mam wyobrażenie, że to swego rodzaju bajkowe miasto…:)
Bajkowym to bym go raczej nie nazwała… :/ No, ale. To też zależy, kto patrzy 😉
WOW! Świetna wyprawa, pozazdrościć.
Uwielbiam wielkie miasta. Mają dla mnie jakiś perwersyjny urok. Czuję, że w Pekinie bym się odnalazła po tym jak go opisujesz.
Osobiście wolę Europę ale zdjęcia ładne i post ciekawy.
Dzięki! 🙂